No to po kolei.
Byłem u rodziców na weekend. Okazało się, że drzewo przyblatowane z elektrykami, to kąsek łakomy nie tylko dla mojego ojca i trzeba było działać bez czekania na odsiecz w mojej osobie. Tatulu wygospodarował na kilka win i lokalna siła robocza uwinęła się z robotą w try miga. Oczywiście ja nic o tym nie widziałem i zameldowałem się pełen chęci, sił i woli sterania się do upadłego. Nawet nie wziąłem kettla. Dupa zbita. Z dnia treningowego to mi tylko jadłospis został. Możliwości było kilka: wynoszenie węgla z piwnicy wiadrem i wsypywanie z powrotem okienkiem, bieg do lasu i znalezienie metrowego klocka drewna, z którym mógłbym forsować malownicze ściany wąwozów Wyżyny Lubelskiej, walenie żelaznym łomem w oponę od traktora, pompki, przysiady itp. Przypomniała mi się jednak okoliczna siłownia. Rok temu, za kasę z UE na wsi oddalonej od domu moich rodziców 5-6 km, otwarta została niewielka siłownia. Bywałem tam kilka razy i wspomnienia miałem miłe. Postanowiłem odbyć godzinny trening, a potem wrócić truchtem wzdłuż rzeki, przez lasy, łąki, pagórki do domu rodzinnego.
Na siłowni zgłupiałem. Primo: cena za trening jednorazowy całe 7 zł. Secundo: sprzęt - pierwsza klasa. Ławki (pozioma i regulowana skośna +-) Masters, ergometr Kettlera, orbitrek, rowery, suwnica, gryfy i obciążenie (około 160 kg) olimpijskie. No i wspaniały zestaw hantli: od 2,5 do 40 kg w parach. Trochę ciasno ale olać to. Byłem tylko ja i dwie lokalne dziewczyny.
Po drugie zgłupiałem, bo zapomniałem zaplanować treningu. Postanowiłem pójść mocno klasycznie:
1 część.
Przysiad tylny - 5 x 80kg
Martwy ciąg - 5 x 80 kg
Wyciskanie hantli stojąc - 5 x 2 x 20kg
Odpoczynki wedle tchu. Założenie: maksymalna liczba takich zestawów. Wyszło 5 w jakieś 15-20 minut. Tętno wariackie: do 144 bpm przy pomiędzy martwym ciągiem i wyciskaniem hantli.
2 część
Wyciskanie na ławce poziomej i skośnej
Na jednej ławce przygotowałem sobie zestaw 80 kg, na drugiej (ujemnej) 60. Ćwiczyłem na zmianę, z odpoczynkiem tylko na przejście, po 10 powtórzeń. Na płaskiej szeroko, na ujemnej wąsko.
Tętno spadło poniżej średniej, a ja zauważyłem jak bardzo nie podoba mi się to ćwiczenie, o ile nie jest sensownie wplecione w plan treningu. Po pierwszej części zwyczajnie nie miałem siły.
3 część
Postanowiłem zaadaptować ćwiczenia z odważnikami do sztangielek. Wziąłem sobie hantla 25 kg i zacząłem z nim robić wiatraki. Piękne ćwiczenie. Polecam wszystkim. Nieco łatwiej je zrobić z hantlem, bo środek ciężkości nie wymaga ciągłych korekt. Zrobiłem po 10 na stronę (3+3+4 L i P)
Potem miałem ochotę na tureckie wstawanie, ale wykładzina w zetknięciu z moimi spoconymi kolanami okazała się zbyt śliska i poprzestałem na tureckim siadaniu. Tu poszła drabinka na każdą stronę: 2-3-5-2-3. Piękne ćwiczenie również.
4 część
Na koniec postanowiłem zrobić kettlową klasykę czyli nadrzut z wyciśnięciem. Trochę dziwnie się machało hantlem, ale ostatecznie lądował tam gdzie powinien. A potem lekki wyrzut z bioder w górę i blok. I na dół. Drabina: 2-4-6-8 na L i P rękę. Tętno sięgało 146 bpm pomimo subiektywnej łatwości ćwiczenia.
Tu rozczuliłem się na wspomnienie swoich odważników. Hantle są mniej wymagające, ale i mniej wygodne. Przy dużym talerzu praktycznie nie ma korzyści z pozycji rack, bo ręka musi być odgięta od tułowia. Samo zrzucanie hantla z góry też kończy się szarpnięciem albo uderzeniem. Dużo trudniej rozproszyć energię. Aczkolwiek da się
Po treningu biegiem do domu na obiad. Strasznie miło się biegło. Spod nóg czmychały mi zaskrońce (ma nadzieję), spotkałem sarny, bażanty i parkę młodych homo-sapiens nad źródełkiem (chyba mieli mocno wiosenne zamiary wobec siebie) Ogólnie wiosna idzie na całego. Biegłem raczej rekreacyjnie, byle biec, ale i tak ukształtowanie Wyżyny Lubelskiej dało mi w kość. Na ostatnim podbiegu tętno skoczyło do 152 bpm. Takie aeroby to ja lubię.
Sen miałem idealny. Głęboki i dający odpoczynek. Rano lekki ból ramion, nóg i pleców. Do południa przeszło. Wracając wstąpiłem do Lublina i kupiłem sobie buty do biegania, bo moje wierne Najki chyba się rozszczelniły. Lewy but "pierdzi" przy uderzeniu stopą i lewe kolano boli po 2-3 km. Za niecałe 8 dych kupiłem jakieś buty z oferty w Decathlonie i z radości, po przyjeździe do domu, wbiłem się w legginsy i poleciałem w nich pobiegać. Niosły mnie jak tajfun
Przesada. Pobiegłem na stadion (2 km) gdzie zrobiłem kilka kółek 60:60 (60 sekund szybko - 60 wolno) i powrót biegiem do domu. Jestem zadowolony z zakupu jak diabli. Czułem, że biegłem, a nie uderzałem nogami o ziemię. Bieganie jest piękne.
Generalnie: 3 dni z aktywnością fizyczną. Trochę w kuchni maminej zasadzek, których nie da się uniknąć. No i jeszcze musiałem robić jeść swoim dzieciom. Kilka wpadek zaliczyłem, ale myślę, że w bilansie jestem na zero albo nawet lekko na deficycie.