Spóźniłem się na ten pociąg. To znaczy uciekł przede mną (3 minuty za wcześnie odjechał). W sumie dobrze, bo chyba bym padł w tych polach. I tak Syberia była. Biegłem cały czas w śniegu po kostki. Kocham swoją przenikliwość i pomysł założenia grubych, ciężkich skórzanych, starych butów firmy Nike, które w swej bezmyślności chciałem przeznaczyć jedynie do prac gospodarczych. Gdyby nie one to odmroziłbym sobie giry jak nic.
Pieprzone węgle wczorajsze naraziły mnie dzisiaj na przewianie korzonków (wszystkich
) Po 7 km musiałem zjeżdżać do pit-stopu i to z poważną awarią układu trawiennego (no może nie awarią, ale nerwowo było przez chwilę)
Tempo skandalicznie niskie, ale w takich warunkach to ja raczej charakter ćwiczyłem niż jakiś parametr treningowy.
Nic nie jadłem, nic nie piłem. Nie musiałem. Po biegu postanowiłem zjeść jajko. Ja pierdykam - jakim trzeba być bezmyślnym typem, żeby zabrać taki posiłek na zimowe bieganie! Primo: zmarznięte palce i obieranie (usuwania resztek skorupki) jajka... Secundo: to co zostało z tego jajka było mieszaniną lodu i - mam nadzieję - jajka. Tertio: zapchało mnie niezwykle skutecznie. Dobrze, że koło domu.
Mądre było
rozciąganie w domu. I wyrolowałem się konkretnie piłkami.
Śniadanie, kawa i można odpocząć, aż do jutra.
No może jeszcze tylko na basen się wybiorę do sauny wieczorem.
Rękawice. Zostawiłem w domu rękawice zimowe narciarskie. Pobiegłem w jakimś produkcie z włóczki-wełny. Palce wskazujące miały ochotę opuścić mnie na zawsze. Połowę trasy musiałem biec (wielkie słowo) z rękami w kieszeniach. Zważywszy, że pobłądziłem lekko i trasa wiodła jakimiś oblodzonymi miedzami, to i tak sukces, że nie wybiłem sobie zęba.
Nauka: w zimie będę biegał wokół domu. Chcę mieć możliwość wycofania gdyby coś poszło nie tak. Gdyby na przykład buty zawiodły albo coś w ten deseń. Z tego punktu widzenia to dobrze, że nie zdążyłem na ten wagon