footballer_97Witaj MaGor.
Witaj
Bardzo mi miło.
footballer_97
dopiero dzisiaj poznałem cały sekret Konrada :).
Wallenroda czy Gacy?
Czasami wydaje mi się, że ja też znam sekrety tego drugiego. Teraz mam dużo więcej do powiedzenia, w sprawach, w których kiedyś musiałem ślepo wierzyć innym i wiem więcej. Ale mam też świadomość, że taka wiedza na początku tylko mogłaby mi zaszkodzić. Poza tym uważam, że Konrad wywiązał się z umowy i swoją robotę zrobił fachowo
Oby więcej takich osób w tym kraju
Ja zawdzięczam mu życie.
footballer_97
Widać, że Kettle to jest to co kochasz. Sport, zdrowe odżywianie to coś, czemu się oddajesz, bo inaczej nie jesteś "spełniony". Cieszę się, że masz cel i do niego dążysz. Pozdrawiam.
Z tym celem to różnie
A kettle są po to by je kochać. W niektórych kręgach odważniki funkcjonują jak miecze samurajskie. Nie wolno ich na przykład dotknąć stopą, albo przejść nad nimi. I przyznam Ci się, że czuję coś do nich. Mają swoje charaktery
Z żadną maszyną tak się nie zwiążesz. Dzisiaj przebiegłem dychę, a już bym sobie poćwiczył z kulami. Może do jutra wytrzymam
-----------------------------------------------------------------
Goście poszli. Zaparzę owsiankę i lecę spać.
No to tak. Wczoraj nie robiłem nic. Prawie.
Dzisiaj rano łupnąłem solidne śniadanie składające się z ciemnego pieczywa, wędliny, jajek i pomidorów. Półtorej godziny przed bieganiem wciąłem dwie drożdżówki w Biedronce + dwie nektarynki, a przed samym biegiem banana. Podczas biegu nie jadłem nic. Dwa razy skorzystałem z nawodnienia, ale nie dlatego, że musiałem, tylko dlatego, że było.
Strategia ostrożnego inwestowania w tempo - to był plan. Czyli staram się cisnąć poniżej 6 min/km, ale tak żeby tętno nie skoczyło powyżej 145 bpm. Do 7 km - potem miałem przyspieszyć.
No cóż. Udało się. Niemal co do joty. Godzina złamana. Czas poprawiony.
Oczywiście dookoła roje kobiet pięknych i przepięknych.
Obrazki były wielce budujące. Zresztą popatrzcie.
Do 4-5 km biegliśmy niemal równo. Jak zobaczyłem, ze słabnie to nawet miałem ochotę zaoferować pomoc. W końcu dałem sobie siana, bo cudze dziecko to cudze dziecko, dołów w jezdni sporo.
Po biegu, bryknąłem do knajpy i zjadłem obiad w intencji regeneracji: ryż,
polędwiczki drobiowe w sezamie, bakłażan zapiekany z kaszą gryczaną i surówka na bazie białej kapusty. Całe 840 gram żarcia (tam się płaci za wagę miski)
Potem do domu, kąpiel, drzemka, obiad, miły wieczór, kolacja i spać.
Nietypowa przygoda mnie spotkała. Może to zasługa wczorajszego odpoczynku, może miski na bogato... Nie wiem. Miałem dzisiaj problemy natury hmmm... obyczajowej. Przed bieganiem ujawnił się hmmmm... Jak to nazwać?! Nadmiar testosteronu - najlepsze określenie. Śmieszne? Nie bardzo. Dookoła ludzi tłum, ja w obcisłych rajtuzach... A jeszcze koleżankę (niezwykłej urody) spotkałem, której na pogaduchy zebrało i musiałem udawać, że się rozgrzewam w takiej pozycji, która maskowała mój "problem". Ileż, na Boga, można zrobić mountain climber i pompek! A ta się jeszcze zaczęła rozciągać przy mnie! W takich fajnych metalicznych leginsach! O matko! Po rozgrzewce czułem, że jestem lekko przegrzany.
No nic. Na całe szczęście nie musiałem się garbić podczas biegu
Brak błonnika w menu też spowodował, że nie musiałem szukać WC w trakcie biegania.
Zauważyłem po raz kolejny - najlepsza strategia na długim dystansie: rwać z kopyta na początku, zostawiając sobie siły na spokojny bieg od początku drugiej połówki i finisz na ostatniej ćwiartce.
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2013-09-22 22:57:33