Już na spokojnie, znad kubka kawy.
Masz rację Xzaar. Głowa by chciała... Zawsze w takich chwilach przypomina mi się Don Kichot i jego towarzysz Sancho Pansa. Cervantes pozwala patrzeć na ten duet jak na metaforę człowieka rozdartego między pragnienia i potrzeby. Jeden marzy, ma wielkie plany, buja w obłokach - drugi chętnie by poleżał, pojadł, unikał niebezpieczeństw. Każdy z nas ma w sobie takie dwie osobowości (ja już dawno o tym wiedziałem - co nie Gruby?). Dopóki ich siły pozostają w równowadze - jest normalnie. W momencie gdy któryś z nich zaczyna dominować nad drugim zaczynają się przegięcia. Rządy Sancha - wiadomo: pełny bebech, opona z fatu, bezruch i sen. Przewaga Don Kichota: mordercze treningi, siniaki, zwichnięcia, walka z wiatrakami.
No i właśnie mijający tydzień pokazał mi do czego zdolny jest mój Don Kichot. Trzy treningi z kulami +
codzienne bieganie. I to bieganie, które zabiłoby mnie rok temu. Wg Endomondo wybiegałem w ostatnim tygodniu 63,30 km, a od początku lipca 165 km (przy 425 km przebiegniętych ogółem w 2013 r.)
W przyszłym tygodniu - nie mam wyjścia - nieco poluzuję. "Lekkie bieganie" to będzie lekkie bieganie, a nie 10 km, tak jak to miało miejsce w tym tygodniu. Skupię się raczej na prędkości i technice (może kilka kilosów na bosaka zrobię) niż na długim dystansie i wytrzymałości. O niej wiem, że jakaś jest. Ze strony układu oddechowego i krążenia nie dostawałem dzisiaj żadnych sygnałów: zwolnij. Jednak kule to są kule.
Szwankowały mięśnie i stawy (duża masa biegacza + lipna technika). Chociaż... Nie narzekam na plecy, ani na mięśnie ud. Po prostu 3/4 ćwiczeń z gyriami je uruchamia i chyba naprawdę stają się coraz silniejsze. Cieszy mnie to niezmiernie, bo "siła mieszka w lędźwiach"
Kiedyś pod koniec biegu nawet na 5-6 km czułem ból/dyskomfort w dole pleców, udach i górze pośladków. Tego nie ma. Problemy zaczynają się od kolan w dół.
Wnioski inne. Bez regeneracji nie ma koncentracji. Bez snu nie ma regeneracji. Przed biegiem na dystansie 10+ należy się mojemu ciału:
- dzień bez treningu
- 8 godzin czystego snu
Najbardziej rozsądną rzeczą jaką mogłem zrobić dzisiaj rano było nie biegać. Byłem przemęczony i sam prosiłem się o kłopoty/kontuzję.
A z uwag technicznych, to zauważyłem, że zbyt szybka muzyka na długim dystansie męczy. Po prostu rozbija resztki koncentracji i pochłania energię. Trzeba poszukać czegoś rytmicznego ale energetycznego.
Patent z saszetką się sprawdził. Wygodnie było. Problemem ciągle pozostaje waga transportowanej wody i jedzenia. Pal licho 10 km - można biec z butelką w ręku, ale powyżej tej granicy zaczyna się dyskomfort.
Następnym razem zainwestuję jednak w żele energetyczne. Są mniejsze objętościowo i gotowe do aplikacji. Nie mam pomysłu na konfekcjonowanie domowych specjałów w formie płynnej na trasę. Pomysły mam, ale mogą być nietrwałe, niewygodne, niebezpieczne. Lepiej chyba będzie zainwestować w kilka tubek żelu.
Mleko ryżowe. Epopeję mógłbym napisać, chociaż to była nasza pierwsza randka. To naprawdę niezły patent. Wystarczy zmiksować dowolny ugotowany ryż w blenderze, dolewając wody do uzyskania pożądanej konsystencji. Sprawdza się świetnie. Myślę, że rozhuśtane z białkiem w szejkerze działałoby lepiej niż niejeden gainer. Ryż to masa węglowodanów i składników odżywczych. Została mi mała butelka na najbliższy trening - tylko trzeba się będzie postarać żeby był odpowiednio ciężki
. A tak mówiąc serio to widzę dla tego produktu milion zastosowań: dodatek do naleśników, szejki proteinowe, płatki i kasze na takim mleku... Tylko pić
Jak komuś bilans pozwala.
Ogólnie czuję się dobrze. Regeneruję się czego objawem jest apetyt i fakt, że zaczynam mieć plany wieczorowo-towarzyskie
A od Endomondo dostałem mały prezent, który pozwala mi przełknąć "porażkę" z uśmiechem na ustach