Zaczynamy drugi dzień ładowania.
Waga 108,9 kg. Podskoczyło w granicach normy i mam nadzieję, że dzisiaj się z tym podskakiwaniem opanuje. Od czwartku moje jelita prowadzą twardą politykę wewnętrzną, jeśli wiesz co chcę powiedzieć
"To" też chyba trochę waży
Ale właśnie sięgnąłem po jeden z ostatecznych i magicznych sposobów. Otóż biorę takie pastylki bezcukrowe Winter Fresh albo Orbit i miażdżę je w moździerzu na pył. Dodaję ten proszek do kawy i popijając miętową kawę na czczo obstawiam czy wierzyć producentowi, który napisał, że nadmierne spożycie może mieć efekt przeczyszczający. Ksylitolowa guma do żucia (jak jeszcze żułem) z Lidla była w tym zakresie baaardzo słowna. Pastyle też się zazwyczaj sprawdzają. Pożyjemy - zobaczymy.
Od jutra "nie ma pamiłuj". Atomowy atak tłuszczu zwierzęcego z minimalną ilością węgli. Na tyle agresywny, że będę przy sobie nosił 2 - 3 cukierki...
>>>Producent pastylek nie kłamał. - Waga po "korekcie" 108,6 kg<<<
O czym to było? O cukierkach. Na stany alarmowe będę miał cukierki awaryjne. W aucie wożę prosty żywy biały cukier ze stacji benzynowej, a uwierzcie, może być potrzebny.
W menu rządzą niepodzielnie (kolejność malejąca):
Białko: mięso drobiowe, mięso wieprzowe (schab, karkówka, szynka), jajka, ryby
Tłuszcze: masło, jajka, olej kokosowy i może awokado oraz oliwa (mam opory - nie wierzę jej)
Węglowodany: brokuł, szpinak, kalafior, pomidor, cukinia, cebula, otręby pszenne
Dodatki: cynamon, papryka ostra, kurkuma, majeranek, kminek, koper
I nic więcej? Nic więcej. No i żelazo. A raczej żeliwo odlane w malowniczą kulkę. Od razu mówię, że jutro to może jeszcze pomacham 32 kg, ale potem w grę wchodzi max 24 kg. Chyba
Od razu jutro po południu postaram się wypalić glikogen do wartości redukcyjnych. Daruję sobie
martwy ciąg. Siły i tak mi nie przybędzie na takich restrykcjach, a tylko stracę czas, który powinienem zużyć na ćwiczenia krążeniowe. Myślę, że kolejne 500 swingów + dipsy nada sie idealnie. No i pewnie pobiegam rano w tej samej intencji. Tylko jak to zrobić, żeby nie biegać na czczo? Są dwie drogi: symboliczna garść płatków kukurydzianych "w imię zasad" albo atomowa kawa z olejem kokosowym i mlekiem. I to drugie rozwiązanie przemawia do mnie dużo bardziej. Nie będzie to bieg totalny, a raczej spacer przerywany gwałtownymi zrywami. Chodzi o to, jak to przy interwałach, żeby sobie serducho poprzechodziło pomiędzy strefami pracy.
Moją najbardziej przepracowaną częścią ciała po wczorajszym treningu jest klatka piersiowa. Okazało się, że nawet niewielki ciężar odpowiednio użyty (powolne, techniczne ćwiczenia w napięciu i skupieniu) daje zupełnie przyzwoity efekt, o ile bólem można mierzyć jakość treningu
Mój nie jest jakiś upierdliwy, ale podczas porannej gimnastyki czułem lekki dyskomfort.
Może uda mi się w tym tygodniu pojechać do Lublina na ergometr. Skalibrowałbym sobie pulsometry wszystkie (będę wyglądał jak Robocop). Ergometr mierzy - dość dokładnie - zużytą energię, którą potem można przeliczyć na kcal i porównać ze wskazaniami elektroniki własnej. A zawsze to jakiś drogowskaz.
Spadam na owsiankę.
=========================================
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2013-10-27 07:07:42