Wróciłem do domu z wyjazdu.
Co mogłem dzisiaj dostać od życia w dupę...
Zacznę od tego, że po porannej kawie z olejem MCT i kawałku pasztetu własnej produkcji dostałem takiego przyspieszenia i poweru, że trzymajcie mnie. Trening tylko furknął. I tak to trwało do południa. Od 13-14 zaczął się taki zjazd, że bajka. Nie pomagały kolejne posiłki. Dosłownie zasypiałem stojąc. Dodatkowo dołączyły bóle źle rozciągniętych mięśni. Najbardziej czuję kark, pośladki, dół pleców i wewnętrzną stronę ud. Gdybym miał to opisać poetycko, to użyłbym słów: czuję jakby obolała dupa zaatakowała mi połowę pleców.
Te plecy to efekt wczorajszego biegu pod górkę robionego naprzemiennie ze swingami. Pośladki prawdopodobnie zawdzięczam też treningowi 21-15-9 i zrobionym przysiadom. Około 17:00 do kompletu dołączyły ramiona. Chciałbym napisać, że
mam zakwasy itp. Nic z tych rzeczy. Ta obolałość to taki specyficzny rodzaj bólu, głęboko, głęboko w mięśniach, który zdarza się po treningu z kettlami.
Jutro mam do przebiegnięcia jakieś 5 km. Fraszka w sumie. Prawdopodobnie jednak nie wypuszczę się z samego rana, a dopiero wieczorem. Muszę odpocząć. Dzień był totalny LC i może po prostu zabrakło mi węgli. Muszę również wykluczyć możliwość infekcji. Wziąłem dwie aspiryny i ładuję się pod kołdrę.
Jutro dzień z lekko podbitymi węglowodanami. Dobranoc. Nie mam siły na pisanie. Rzadko używam takich słów