Właśnie dlatego jadę IC. Mam nadzieję, że kolejarze nie dadzą mi powodu do nienawiści
Jak się uda zwiedzę kawałek Gdańska wodą. Kiedyś, lata temu, pływałem po wewnętrznych wodach Gdańska kajakiem, z ludźmi z "Żabiego Kruka" i strasznie mi się podobało. Teraz słyszałem, że mają wypożyczalnię i myślę, że sobie wygospodarzę godzinkę, dwie. Ale wiem, że opływać to wszystko to trzeba tygodnia. Ostatnio jak tam urzędowałem to biwakowaliśmy na Olszynce, koło jakiejś szkoły. I też byłby to temat na epicką opowieść
Strasznie spałem strasznym snem po wczorajszym dniu. Chyba wysiłek przy tej temperaturze i kilka godzin za kółkiem + jakiś totalny miks kulinarny zrobiły swoją robotę.
Po pierwsze to jeszcze nigdy wiatraki tak mi nie weszły w boki. Może dlatego, że wczoraj zlekceważyłem ciężar i robiłem je ot tak, jako przerywnik. Po 25 na stronę jednak spowodowało, że dzisiaj czuję się jakby mnie ktoś ciasno owinął bandażem od mostka w dół. Od mostka w górę zaczyna się normalne "czucie" po wykonaniu 200 rwań. Kolana dzielnie zniosły przysiady i dzisiaj, o ile Gwiazda pozwoli i odpuści nieco z temperaturą, na 90% pobiegam. Natomiast niechcący dokuczyłem łydkom. Zawsze uważałem, że mam silne i jakoś wyrobione łydki, a ostatnie doświadczenia z bieganiem tylko to pogłębiły. W niedzielę przeglądałem książki w GO!Sport i oczywiście trafiłem na Caculina "Więcej niż bodybuilding 2". Zaciekawiła mnie ta książka, i chociaż szukałem czegoś o odważnikach, znalazłem ciekawe patenty na "spacer farmera". Po prostu bierze się obciążenie i pokonuje się wyznaczony kawałek drogi "na palcach". Do tej pory robiłem to ćwiczenie tylko na pełnych stopach. Wczoraj odnosząc kettla do auta (około 100-150m), wycisnąłem go w górę i stanąłem na palcach. Przeszedłem w ten sposób około 50 m. ale potem wszedłem między ludzi i musiałem zrezygnować z wyciśnięcia. Złapałem go ręcznikiem, jak do uginania ramion i dokończyłem drogę. Muszę przyznać, że poczułem łydki. Polecam nie tylko odważnikowcom. Wystarczą hantle, a nawet dwa wiadra ze żwirem albo worki z kartoflami
Zupełnie nowe odczucia i to nie tylko w nogach, ponieważ sporo energii trzeba zainwestować w utrzymanie pionu
Co do miski wczorajszej. Śniadanie weszło regulaminowe, lecz nienormalizowane (ciemny chleb, wędlina, ser, warzywa - bez ważenia, ale i bez przesady)
Potem jadłem jak klasyczny nomada, to co wpadło w zasięg ale bez syfu:
II śniadanie: serek wiejski + 2 jajka + płatki żytnie i owsiane
250 g borówek
Obiad: 500 g serka wiejskiego, dwie grahamki, pomidory
Kolacja: fasolka szparagowa, dwa jajka,
tuńczyk w wodzie.
Do tego wypiłem 2 lub 3 zimne jogurty (Młody w tym czasie odżywiał się lodami)
Czyli miska wariacka. Trochę to dzisiaj uporządkuję
Lekko przesuwają mi się wszystkie plany w związku z weekendowym wyjazdem do Gdańska. Do Warszawy jadę już w czwartek i piątkowy trening chyba odbędę w którymś ze stołecznych klubów. Bo z bieganiem nie ma problemu - ono jest niezależne od miejsca i czasu