Było mega ciężko ze względu na piasek, no ale czego można się spodziewać na pustyni
Wczoraj i dziś odpoczywam, a od jutra lecę z treningiem. Na razie planuje 2x nogi i bieganie 3-4x w tygodniu. Ręka będzie miałam przynajmniej 2 tygodnie wolnego. Nie boli juz triceps ani bark, za to dla odmiany mocno czuję biceps, choć wcale nie w miejscu przyczepu. Pod koniec tygodnia chciałabym iść do fizjo.
Wrzucam relację z biegu i kilka fotek:
"Dziś relacja z Biegu Herosa czyli o tym, jak fajne są małe, kameralne biegi i jak pogoda potrafi pozytywnie zaskoczyć pod koniec listopada
Długo się zastanawiałam czy w ogóle wystartować. Po Finale Ligi miałam już dość biegów. Nadal przeziębiona, kontuzja nie doleczona, za oknem deszcz i zimno.... wszystko podopowiadało, żeby odpuścić. Na szczęście kilka dni przed biegiem pogoda się poprawiła, kilka dni z rzędu świeciło słońce i było naprawdę ciepło. Dostałam jakiegoś przypływu pozytywnej energii i postanowiłam jednak wystartować
W drodze z parkingu do biura zawodów podziwiałam ładne widoki i uświadomiłam sobie jedno - nie mam pojęcia w czym się biega po piasku. Zresztą i tak nie miałam wyboru, bo obecnie nie posiadam "zwykłych" butów do biegania
Na miejscu panowała przyjazna atmosfera, nie było tłumów, nie czuło się presji, rywalizacji, raczej każdy nastawił się na dobrą zabawę. Szkoda tylko, że ja nie potrafię biegać na luzie
Wystartowałam w biegu Lisy Pustyni 10 czyli 10km z przeszkodami (wg zegarka niecałe 9km). Ubrałam się tak samo jak na finał ligi, jednak tym razem założyłam ciepłe skarpetki, żeby przypadkiem stopy za bardzo nie zmarzły Zaraz po starcie włączył mi się tryb rywalizacji i wyrwałam do przodu, jak głupia. Pierwsza przeszkoda - jakieś proste czołganie, patrzę i jestem pierwszą kobietą. Później zasieki, za którymi wyprzedziła mnie jakaś dziewczyna. Rozsądek wziął górę i stwierdziłam, że bez sensu teraz się ścigać, jest 10km do zrobienia więc trzeba mądrze rozłożyć siły. Biegłam tuż za jej plecami do kolejnej, trudniejszej przeszkody - ściany skośnej. Jak ja lubię te ściany... Tu słyszałam pytania, czy można sobie pomagać, jednak wolontariusz powiedział, że albo samemu albo burpees za karę. Jeszcze bardziej niż ścian nienawidzę burpees. Męczą mnie bardziej niż bieganie. W ramach "treningu" postanowiłam rozprawić się ze ścianą. Pierwsza próba nieudana, ale za drugim razem poszło gładko. Pobiegłam dalej zostawiając inne dziewczyny w tyle i do końca już utrzymałam prowadzenie. Wcale łatwo nie było. Jak ktoś biegał po piasku to może sobie wyobrazić jakie to ciężkie przeżycie dla początkującego biegacza A kto nie biegał w takim terenie, niech koniecznie spróbuje. Na żadnym biegu nie miałam tyle kryzysów, nigdy mi się trasa tak bardzo nie dłużyła i nigdy nie spoglądałam tyle razy na zegarek. Cały czas tylko bieg po piachu... no właśnie bieg! Przeszkód było mało, więc nawet nie miałam gdzie odpocząć. Proste konstrukcje, jednak niektóre dość wymagające. Np. taka siatka między drzewami. Wiotka, mało stabilna, strasznie się kołysała, do tego małe dziury, ciężko było nogę wsadzić a później miałam problem żeby nogę wyciągnąć. Albo pętelka z beczką. Strasznie to nieporęczne, z trudem zarzuciłam ją na grzbiet i niewygodnie się niosło. Swojego zdjęcia nie posiadam, więc wrzucam fotkę jednej z zawodniczek Pierwszy raz spotkałam się z takim ciekawym obciążeniem na biegu.
Nie ma wody na pustyni...
Surprise!
Jednak jest. Wiedziałam, że ma być odcinek w rzece i tej rzeki nie mogłam się doczekać z dwóch powodów. Po pierwsze liczyłam na chwile oddechu w postaci przerwy w biegu, a poza tym było mi strasznie gorąco. I tak jak przeklinałam rzekę na finale ligi, tak tutaj naprawdę się ucieszyłam na ten odcinek. Żeby nie było zbyt pięknie to przed wejściem dali nam wór piachu na drogę. Woda nie była głęboka, sięgała jedynie do ud (a trzeba pamiętać, że ja mała jestem). Odcinek był dość długi (podobno 500m), a worek ciężki. Po wyjściu z wody jeszcze kawałek trzeba było z tym worem iść. W sumie to była moja najdłuższa pętla z obciążeniem w życiu (nie biegłam hardcora w szczyrku ).
Po wyjściu z wody na trasie czekały kolejne dość proste przeszkody, dwie siatki, z których jedna sprawiła mi problem, bo była lekko pod skosem. Spacer z ciężkim kamieniem, kilka stromych podejść, kolejne beczki. Były też dość ciekawe ?krzaki i ?gałęzie, a także czołganie pod oponami.
W tej drugiej części trasy miałam poważny kryzys i czułam jak nogi się buntują. Przypomniałam sobie taki tekst, że "biega się głową a nie nogami" Przeprowadziłam poważną rozmowę z moimi kończynami, padło kilka epitetów i stwierdziłam, że prędzej się przewrócę niż zatrzymam. Dobrze, że nie było żadnego zawodnika w pobliżu Jak człowiek sam ze sobą gada na pustyni to już chyba jest naprawdę źle Poza tym prawie cała trasę prowadziłam więc głupio byłoby się podać na końcu. No i ta pizza... tak, za podium był puchar, a z pucharem 50% zniżki na pizze. Dobra motywacja.
Im bliżej mety tym było coraz gorzej. Piasek w butach przeszkadzał i poobcierał stopy. Przed metą był spacer z oponą, ale nie byle jaką. Z jednej strony dziura w oponie zaklejona była obrazkiem, który przypomniał... pizze z pepperoni Tak chyba dla lepszej motywacji. Kolejna ściana skośna zrobiona za pierwszym podejściem Później zasieki, długie i pod górę. Pokonane siłą woli. Jedyne o czym myślałam to meta, do której było tylko kilka kroków. Dotarłam jako pierwsza kobieta, z czasem 1:14:06
To był pierwszy bieg na którym prawie wcale się nie ubrudziłam Za to nogi miałam jak z ołowiu. Do tej pory bolą Nie było trudnych przeszkód na ręce, co dla mnie było super, bo nie musiałam obciążać kontuzjowanej ręki. Za to zdecydowanie za dużo biegania (i piasku ). Oprócz rzeki nie było gdzie złapać oddechu.
Po biegu wypiłam ciepłą herbatkę z pysznym sokiem (był punkt samoobsługowy z herbatą i kawą ). Później skorzystałam ze zniżki na pizzę i zamówiłam największą, jaką mieli."