Witam. Zacznę od krótkiego zreferowania minionego tygodnia.
2 październik
Weszło bieganie, a w zasadzie wyszło mi się na bieganie
Całkiem nieźle zmotywowany z ograniczonym czasem postanowiłem przebiec tylko 10 km. No i sukcesywnie pokonywałem kolejne kilometry, aż ostatecznie ze średnim 5:51/km dobiegłem do domu. Szybki szałer i w drogę, bo kilka spraw miałem do załatwienia. Udało się ogarnąć wszystko, więc zadowolony jeszcze bardziej byłem, że dzień z tych w 100% dopracowany.
3 październik
Już wieczorem zabrałem się za odważniki. Kolejny trening z 10k. Jakoś tak chęci miałem żeby sprawdzić jak idzie w drabinach wymach-oddech i w efekcie całość weszła w 33:01. Zastanawiam się tylko czy aby dobrze ja wykonuję Swing? MaGor pisze u siebie o "dopinaniu" a ja .. no cóż, chyba dopinam. Będę musiał chyba się nagrać i zobaczyć jak to wygląda, bo za każdym razem po treninug czuję uda i pośladki (to chyba ok?) Tak czy inaczej wagowo w poszczególnych seriach wymachy robiłem z odważnikami: 40-40-32-24 kg. Pierwszą serię zrobiłem luźno. Drugą drabiny 2-5-10 (po odpowiednio 10, 15 i 25-ciu wymachach). Drabinę 2-3-5 zastosowałem w trzeciej i czwartej drabinie, natomiast ostatnią trochę poleciałem po całości. Po 10-ciu powtórzeniach 1 oddech, po 15 - 2, po 25 - tutaj już kilka oddechów bo mnie mocno sponiewirało. Po 50-ciu powtórzeniach stały czas przerwy 3 minuty.
4 październik
Po poprzednim treningu, tj. 10k nie dopilnowałem żarcia, poszedłem spać. W niedzielę pierwszy posiłem wszedł o 11:00 w postaci jajek, masła i wafli ryżowych. O 15 pojawiła się szansa na wybieg, więc się ubrałem i poleciałem w las. Do 10 kilometra fajnie. Luźno, przyjemnie,
tempo na spokojnie. Od 10-go km masakra. Powód: brak węgli. No tak się dawno nie umęczyłem przez te 4 kilometry. Ostatecznie 14km w 90 minut czyli 6:27 min/km, co i tak nie jest złym tempem. Jednak mogło być lepiej. Następnym razem przypilnuję przypilnuję szamy.