W skrócie wygląda to tak: trening; sen; wstaję połamany i myślę o tym, że jestem na to za stary i że trzeba odpuścić; po dwóch dniach mogę się w miarę swobodnie ruszać i wraca entuzjazm; repeat.
W zeszłym tygodniu zaczęliśmy treningi w kaskach, wczoraj już też w ochraniaczach na ramiona, więc nie licząc nóg to pełne oprzyrządowanie. W zeszłym tygodniu piątkowy trening zawierał w sobie sporo teorii więc jakoś się pozbierałem w sobotę rano na kolejny. Za to sobota od 12 do 18 to 6h wyjętych z życia. Nie wiem co będzie jak treningi w piątek będą takie jak np wczoraj bo dzisiaj rano ledwo chodzę i o treningu nie było by mowy.
Już się mocno przekonałem, że taka statyczna siła jak w trójboju oczywiście się tu przydaje ale jest na którymś tam miejscu. Przede wszystkim trzeba być w stanie zejść niżej na doopie niż przeciwnik i w tej pozycji wyzwolić siłę a właściwie jak największą moc. I tu jest cholerny problem. Bo albo nie schodzę nisko i o wiele słabsi mnie przestawiają jak chcą albo schodzę nisko i czuję ból w stawie skokowym i ciężko mi w takiej sytuacji zmusić się do pójścia z pełną mocą bo podświadomie wiem, że jeszcze bardziej zakłuje. Do tego oczywiście dochodzi brak techniki chwytu(który jest bardzo ważny bo chwytać teoretycznie nie można ) oraz synchronizacja rąk i nóg.
Generalnie, chyba jak ze wszystkim, im głębiej wchodzę tym widzę jak wiele nie umiem. Ale kolejny trening już jutro więc trzeba się doprowadzić do stanu używalności jazda. Już się nie mogę doczekać