Lecieliśmy liniami Qatar. Bilety kupiliśmy prawie rok wcześniej, bo to był mój prezent na obronę :D Przesiadkę mieliśmy w Doha, gdzie samolot był opóźniony o 4 h, więc spaliśmy sobie na podłodze na lotnisku 7,5 h. Dolecielismy wieczorem i pierwsze dwie noce spędzaliśmy w Bangkoku - noclegi rezerwowane z bookinga, miasto obrzydliwe, ale street foody przepyszne - zjedliśmy raz posiłek na 2 osób za 6 zł. Najczęściej kurczak na milion sposób. Niemiłosiernie ostre, ich ostre dla nas nie do zjedzenia.
Następnie pojechaliśmy pociągiem klasy tajskiej za całe 2 zł od Ayutthaya - starożytnej stolicy, którą zwiedzaliśmy na skuterku. Tam spędziliśmy jeden dzień i ruszyliśmy nocnym pociągiem sypialnianym do Chiang Mai. (Pociąg spoko, można się wyspać, ale konieczne wcześniejsza rezerwacja, bo 2 tyg przed wyjazdem zarezerwowałam dwa ostatnie miejsca). W CM byliśmy 3 dni, nocleg też mieliśmy zarezerwowany. Apartament 2 pokojowy, hotel z basenem, całe 55 zł za noc za 2 os.
Byliśmy 2 razy na siłce (swoją drogą, lepiej wyposażonej niż mojej w PL), w sanktuarium dla słoni (przecudowana sprawa, można je pokarmić, wypapalać się z nimi w błocie i umyć je w rzece, polecam z całego serca, słoniki są szczęśliwe, nie to co jazda na nich) oraz na kursie gotowania. Red curry będę jeść bez końca :D Następnie polecieliśmy samolotem do Surat Thani, bo to ponad 1000 km, skąd udaliśmy się do Khao Sok - jednego z najstarszych lasów deszczowych na świecie, gdzie spaliśmy w domku na drzwie - był wspaniały, najlepszy nocleg na całym wyjeździe, też konieczna dużo wcześniejsza rezerwacja. I tutaj właściwie skończyła się nasza planowa podróż, dalej lecieliśmy gdzie nam serce podpowiedziało :D
Zaczęliśmy od wysp Trang:
Koh Kradan - spędziliśmy tu 4 hardkorowe noce, rezerowowane 4 dni wcześniej. Cała wyspa ma tylko 7 hoteli w kosmicznych cenach. Nie skomentuję jedynego taniego ośrodka, który wynajeliśmy, ale mieliśmy nocnego gościa - ogromny jaszczur zwiedził nasze rzeczy
to właśnie tutaj, na najpiękniejszej plaży wyjazdu powiedziałam "tak". :)
Koh Mook - również rajska wysepka, na której spędziliśmy 3 noce. Bardziej cywilizowana i zamieszkana w przeciwieństwie do poprzedniej i następnej.
Koh Ngai - tutaj śpiąc dwie noce spotkaliśmy gekona wielkości człowieka.
Żeby nie było, że nie widzieliśmy najsłynniejszego Koh Phi Phi udaliśmy się i tam. Popłyneliśmy na Maya Bay - cudowną niebiańską plażę, która była brzydka i zatłoczona mimo, że byliśmy o 7 rano i to była podobo "pusta". Wysiedzieliśmy 30 min. Na Monkey Beach zostałam zaatakowana przez małpę. :( Całe PP wygląda jak Mielno w lipcu. Po nieprzespanej nocy uciekliśmy stamtąd, mimo opłaconego drugiego noclegu. Dalej już był ostatni przystanek - Phuket. Dwie nocki spaliśmy w Bang Tao - dużo ludzi, ale już przyjemnie. Na ostatnią noc pojechaliśmy w pobliżę lotniska, gdzie była plaża, obok której lądują samoloty - fajne doświadczenie. Te wszystkie noclegi też były przez booking, rezerwowane raczej z dnia na dzień. Transporty kupowane dzień wcześniej, gdziekolwiek na mieście.
W drodze powrotnej mieliśmy 14 h przesiadki w Doha - Qatar stać, więc w takich wypadkach fundują 4* hotel - miła odmiana po wszystkich wątpliwych miejscach w których spaliśmy przez minione 3 tyg.
Cudowne doświadczenie, świetna pogoda, wszystko można zorganizować samemu. Ludzie są przyjaźni, tylko w większości ani słowa nie mówią po angielsku. Warto się udać na tajski masaż - za 20-30 zł otrzymacie godzinę szczęścia. 3 tygodnie zleciały mi jak jeden dzień.
Już planuję następną podróż. I wesele. :D