w piątek udało mi się rano jeszcze wcisnąć trening, całkiem przyjemnie wyszedł, ale nie wzięłam ze sobą planu i improwizowałam. później szybko na pociąg i wio do wrocka. generalnie w piątek miałam swoje żarcie, ale zjadłam oprócz tego u rodziny Pauli tylko że żarcie było guilty free....gdyby nie ilosc, no i majonez w jednej sałatce....no i żarcie na miescie, które w zasadzie niewiadomo co zawierało.
poza tym, przekonałam się, że jestem uzależniona nie od kawy, ale od kofeiny, bo rano pilysmy bezkofeinową kawę co mnie wcale nie pobudzało.
w sobotę oprócz paru godzin spaceru byłysmy na treningu, ale dla mnie było to trochę jak machanie nóżką, więc sie nie liczy
niedziela była bardziej siedząca: na targach sporo siedziałam, a później w pociągu. myslałam, że w pociągu oszaleję
co do zawodów, fajnie było pokibicować dziewczzynom. poźniej wzięło mnie na wspominki...ah...jaka szkoda, że kompletnie nie mam predyspozycji do tego sportu...no i zdrowia....co do zdrowiato chyba w tym miesiącu się okresu nie doczekam i nie wiem czy to nie prez to, że za dużo trenuję. 4 sesje plus łyżwy to za dużo dla mojego ciała.
dzis niby poszlam na trening, ale totalnie nie miałam ani siły, ani ochoty. nogi mi się trzesły, serce waliło jak młot, a pociłam się jak dzika swinia...cieżary przez pół.... nie wiem czy sobie nie zrobię jakiej tygodniowej przerwy. eh...te targi miały mnie zmotywować, ale chyba zadziałały w drugą stronę. albo po prostu jestem zmęczona...albo mi sie jednak okres zbliża...albo po prostu jestem leszczem. nie wiem, koncze żarcie i ide spać, chociaż mam tak umęczone kopyta, że nie chce mi się wstawać. jakos tak realistycznie patrząc wątpię, żeby jutrzejszy dzien był lepszy, ale po cichu na to licz...
Niema nic gorszego niż bycie więźniem własnej głowy, pędzić za ideałem którego nie istnieje kosztem wszystkiego: zdrowia, relacji przyjacielskich/rodzinnych, kosztem bezcennych minut życia, które nigdy nie wrócą..
aktualny dziennik: http://www.sfd.pl/Kebula_w_remoncie_part_2-t1142515.html