Pozmienialem dzis
plany treningowe co do plywania, odrobinke. Byl tak potworny upal po 17, ze chuda wyblagala wyjazd nad wode. Zabralem wiec "pamele", ukularki i wio w droge przez akwen. Tym razem przezornie z grubsza obmierzylem tor wodny przez googlemap, stad wiem ze poplywalem dzis mniej wiecej 2km - trzy czwarte kraulem, reszta klasykiem, dwa przystanki w drodze na koniec jeziora - sa takie sprytne platwormy do plazowania i skokow, tylko z brzegu trzeba sobie doplynac, i jeden przystanek w drodze powrotnej. Czas makabryczny, ponad godzina, za to tetno nie wyszlo ponad 170 - czyli calkiem ok jak na wode. Zimno mi bylo pod koniec, nie jestem przyzwyczajony do takiego czasu w tak chlodnej wodzie - jednak w basenie ladne kilka stopni wiecej. Pianki nie mam, ale musi poczekac ten zakup, nie da sie wszystkiego skompletowac na raz, a tu jeszcze wesele sie zbliza - wszedzie wydatki, wiec bez wariactwa. Jak sie skonczy lato przeniose sie na basen definitywnie, a otwarta wode potrenuje na wiosne. Tak wiec zmarzlem, zmachalem sie silowo ( co oznacza ze mam fatalna technike, bo powinno predzej zabraknac oddechu niz sily ) opilem sie wody podczas kilkunastu bledow oddechowych ktore zaliczylem, a z wody wyszedlem glodny jak wilk. Na szczescie slonce nadal grzalo, wiec polozylem sie na chwilke by chudej nie psuc plazowania - i zasnalem, obudzila mnie po godzince. Do domu mamy tylko 10 minut, bo chyba bym zemdlal w drodze z glodu :) Opchalem sie teraz makaronu zapiekanego z miesem, pomidorami i serem ( odwrocilem posilki wiedzac ze bede plywal ), obejrzalem koncowke meczu kolejorza, skocze jeszcze wysikac psy i bede sie zbieral do spania - jutro poranne bieganie, trzeba ladowac akumulatory :)