Od rana do wieczora
Plusy i minusy zgrupowania w Austrii.
Jacek Zieliński: Pojechaliśmy tam wykonać określoną pracę i ją wykonaliśmy.
Dwa treningi dziennie, cztery sparingi w ciągu dziewięciu dni to spora dawka. Widać to było po pierwszej połowie spotkania z FC Superfund, kiedy zawodnicy grali szybko, stwarzali sytuacje, a po przerwie już słaniali się na nogach. I prawdę mówiąc, nie dziwię im się. Przykro tylko, że przegrywaliśmy mecze, tracąc kuriozalne bramki - a to po rykoszetach, a to po ewidentnych spalonych. Kiedy już natomiast przegrać nie mogliśmy, to zremisowaliśmy, właściwie darowując bramkę przeciwnikom. Tak stało się w meczu z Turkami. Naszym grzechem podstawowym jest też skuteczność. Jednak na usprawiedliwienie muszę powiedzieć, że trudno być skutecznym, kiedy brakuje sił. A tak musiało być, zwłaszcza pod koniec zgrupowania.
W ostatnim sparingu, przeciwko czwartej drużynie ligi austriackiej, po raz pierwszy od pierwszej minuty w Legii wystąpił 18-letni Dawid Janczyk. Po nim widać było, że czuje tremę, przytłacza go odpowiedzialność. Ładnie dochodził do pozycji strzeleckich, tylko w fatalny sposób ich nie wykorzystywał.
- Oczywiście widać, że to młody zawodnik, ale bardziej niż trema w kość dały mu treningi. Czasem tak jednak musi być - najpierw pod górkę, żeby potem było z górki. Wysokiej formy nie da się utrzymać zawsze. Chodzi o to, by na zgrupowaniach dopiero ją wypracowywać, a najwyższą dyspozycję prezentować we właściwym sezonie.
Podobno Janczyk niemal prosto ze zgrupowania Legii ma lecieć na testy do Besiktasu Stambuł.
- Pierwszy raz o tym słyszę. Nie wiem, skąd biorą się takie plotki.
Janczyk to junior, więc jak raz czy drugi nie strzeli, można mieć nadzieję, że jeszcze się poprawi. Ale Piotr Włodarczyk? Jego nieskuteczność jest już przysłowiowa.
- Trudno zrezygnować z zawodnika, który z taką łatwością dochodzi do sytuacji strzeleckich. To bardzo ważny element gry. Dlatego liczę, że wreszcie zacznie trafiać z odpowiednią częstotliwością. Na razie to wciąż tylko złudzenie. Mam nadzieję, że się doczekam. Jeszcze go usprawiedliwiam. Niedługo jednak usprawiedliwień nie będzie.
Co jeszcze zaliczyć do plusów zgrupowania w Austrii?
- Chociażby to, że sporo się działo. Mieliśmy okazję przetestować paru ładnych zawodników.
To fakt, że całkiem ładnych. Tylko czy dobrych? Większość z nich się nie sprawdziła, niektórzy, jak Clarence Foruma, nieporadnością potrafili wyprowadzić z równowagi swojego trenera.
- Nigdy nie jest tak, że wszyscy się sprawdzają. Do nas na testy nie przyjadą zawodnicy o ustalonej już klasie, bo nie jesteśmy Realem czy innym wielkim klubem o praktycznie nieograniczonym budżecie. Pewne sprawy trzeba sobie wyjaśnić. O to jednak chodzi, że im więcej takich testowanych piłkarzy, tym większa szansa, że kogoś uda się wyłowić. Z tej grupy trzech zwróciło naszą uwagę. To wcale niemało. To właśnie Janczyk, Egipcjanin Ahmed Ghanem, a także Jan Mucha. Nad zatrudnieniem słowackiego bramkarza musimy jednak się zastanowić, bo przecież mamy Artura Boruca i Łukasza Fabiańskiego. Z drugiej strony dla podniesienia poziomu rywalizacji ktoś taki by nam się przydał. Ghanem z początku sprawiał bardzo niepozorne wrażenie, do tego stopnia, że niektórzy pozwalali sobie na żarty z niego, a tymczasem wszystkich pozytywnie zaskoczył. Był bardzo agresywny, zdeterminowany, a do tego dobrze radzi sobie z piłką. Jest także szybki.
W Legii ostatnio spory ruch. Już przyszli Marcin Klatt, Marcin Chmiest i Sebastian Szałachowski.
- Nie wszystko to zakupy, bowiem pozyskujemy także graczy mających swoje karty zawodnicze, za darmo. Ale tak czy tak to nie koniec. W każdym razie mam taką nadzieję.
A którzy z nowych będą mieć szansę na grę w pierwszym składzie?
- Jeżeli przyszedłby Gannem, to szansę miałby sporą. Klatt i Szałachowski będą niemal pewniakami. O wszystkim rozstrzygnie uczciwa rywalizacja, ale to zawodnicy, jakich potrzebowaliśmy.
Jeżeli Marek Saganowski nie odejdzie z Legii, to w roli wysuniętego napastnika ustąpi miejsca Klattowi?
- Marek będzie musiał udowodnić, że nadal zasługuje na miejsce.
Udowadniać musi ten, który jest w zespole od dawna, a nie ten dopiero wchodzący do niego?
- Będzie grał lepszy. Nie chcę deklarować, który. I nie czepiajmy się określeń, czy pierwszy ma być lepszy od drugiego, czy też odwrotnie.
Przed rozpoczęciem rundy wiosennej zarzucano Panu, że Legia traci w sparingach bardzo dużo bramek. Co prawda również dużo strzela, ale... Teraz mało jest i tego, i tego.
- Czyli i tak źle, i tak niedobrze? Uważam, że teraz z obroną nie jest wcale źle. Na zgrupowaniu w Austrii straciliśmy co prawda cztery gole w czterech spotkaniach, ale na skutek nieszczęśliwych przypadków. Węgrzy w Gyoer poza bramką ze spalonego mieli bodaj jeden strzał z 30 metrów. Turcy - przyznaję - mieli kilka dogodnych sytuacji, jednak bramkę im sprezentowaliśmy. Podobnie z Austriakami. W tyłach wszystko wygląda przyzwoicie, choć mankamentów też nie brakuje. Ostatnio grze obronnej poświęciłem najwięcej uwagi.
Drużynę wzmocniło kilku napastników, obrona jest przyzwoita, a co ze środkiem pomocy? Tu Legia ma, mówiąc delikatnie, spore rezerwy.
- Nie mamy nikogo takiego, kogo określa się jako "mózg" zespołu. Takich graczy jest kilku na świecie. Tacy jak Zidane są bezcenni. Musimy tak skomponować środek pomocy, by ciężar rozgrywania brało na siebie kilku zawodników. Zarówno defensywnych, jak i ofensywnych. Przyznaję jednak, że tu konkurencja nie jest najsilniejsza.
Jak Pan był piłkarzem u trenera Dariusza Kubickiego, to panowała zasada - jak w sparingach gorzej, to potem lepiej w sezonie.
- Że niby teraz będziemy tylko wygrywać? Niestety, nie ma takich reguł. Ja chcę wygrywać i w sparingach. Wtedy także się denerwuję, chociaż oczywiście mniej. I nie zamierzam walczyć o wygrane kosztem przemęczania zawodników, czy też narażając ich zdrowie. Nie będę też specjalnie przygotowywać piłkarzy do sparingów po to, by uzyskać dobry wynik, by dziennikarze dobrze napisali, by nie zostać op... Trudno, dostanie się, ale cel jest wyższy niż wygranie sparingu.
We wtorek gracie w Warszawie z Bayerem Leverkusen, a 16 lipca znowu będziecie w Austrii.
- Mamy prawie zaklepany sparing z austriackim zespołem, który - wiem to od Radka Gilewicza, zawodnika FC Superfund - obecnie bardzo mocno się zbroi. Nie chcę wymieniać nazwy, bo sprawa nie jest załatwiona na sto procent. Gdyby coś się zmieniło, miano by do mnie pretensje.
Dużo czasu spędza Pan przy komputerze, analizując szczegóły taktyki?
- Wziąłem do Austrii zaległe materiały potrzebne do pracy trenerskiej. Liczyłem, że mając cały dzień na zgrupowaniu, spokojnie znajdę czas, by do nich zajrzeć. I nie znalazłem. Byłem zajęty praktycznie od rana do wieczora. I fajnie, bo coś się robi, tak?
„Im więcej ciebie, tym mniej”? Jako piłkarz był Pan w domu gościem, ale trener pod tym względem ma jeszcze gorzej.
- Trzeba liczyć się z kosztami. Mam to, czego chciałem. Robię to, co lubię, i nie chcę robić niczego innego.
Przez dziesięć miesięcy prowadzenia Legii podupadł Pan trochę na zdrowiu?
- Miałbym narzekać? Niedoczekanie. No, może kiedyś byłem szczęśliwszy.
Rozmawiał Maciej Weber
Źródło: Gazeta Wyborcza