Jak podoba się Panu w Austrii?
Artur Boruc: Schludnie, czysto, przyjemnie. Trochę
treningów. Jest OK.
Uczy się Pan już angielskiego? Pora na przenosiny do Celticu Glasgow.
- Gram w Legii. I tyle na dzisiaj. Jest sporo zamieszania w tej sprawie. Ja nie zamierzam zaprzątać sobie tym głowy.
Spotykał się Pan już jednak z przedstawicielami szkockiego klubu.
- Nie spotykałem się, tylko się spotkałem. I nie z przedstawicielami, a z przedstawicielem. Po meczu w Grodzisku rozmawiał ze mną trener Gordon Strachan. Sprawę prowadzi mój menedżer. Ze strony szkockiej zajmuje się tym Ray Sparkes.
Do Legii na stanowisko menedżera do spraw sportowych ma trafić Dariusz Wdowczyk. On pomagał we wstępnych rozmowach transferowych Macieja Żurawskiego z Celtikiem. Liczy Pan, że teraz także pomoże?
- Nie wiem, czy pan Wdowczyk znajdzie się w Legii. Jego pomoc w moim przejściu do Celticu by mi nie zaszkodziła. A tak w ogóle jak przejdę to fajnie, a jak nie, to nie będzie dramatu. Na pewno. Jestem zadowolony z tego, że gram i mieszkam w Warszawie.
Ale chce Pan wyjechać za granicę?
- Jeżeli propozycja jest naprawdę konkretna, a taka chyba jest w przypadku Celticu, to dałbym się skusić. Takie cele jak Puchar UEFA, Liga Mistrzów - czemu nie? Choć i z Legią można walczyć o podobne cele.
Liga szkocka jest odpowiednia dla Pana? A w ogóle jaka byłaby najlepsza? Czy wyjazd choćby do Rosji wchodziłby w rachubę? Wojciech Kowalewski, który był w Legii w hierarchii przed Arturem Borucem, gdy grał w Rosji, został nieco zapomniany. A przecież kiedyś był reprezentantem.
- Rosja to nie jest mój ulubiony kierunek. Tam bym nie pojechał - przynajmniej przez kilka najbliższych lat nic pod tym względem się nie zmieni. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że płacą tam znakomicie, ale pieniądze nie są jedyną wartością. Dla mnie liczy się przede wszystkim wartość sportowa. Nie chcę umniejszać klasy tamtejszych klubów i mówić, że pieniądze całkiem dla mnie się nie liczą. To jednak nie to. Zdecydowanie.
Jaki był dla Pana ostatni sezon?
- Bardzo średni. Było kilka niezłych występów, ale zdarzyło się i kilka wpadek. Nie ma co się rozwodzić. Poprzedni sezon został przez Legię zmarnowany totalnie. Może poza jednym niewielkim plusem, jakim był awans do rozgrywek Pucharu UEFA.
A sukcesy indywidualne? Został Pan kapitanem drużyny.
- To też mam rozumieć za sukces? Choć mogę to traktować jako cenzurkę. Cieszę się z tego wyboru, nie będę tego ukrywać. Ale tak naprawdę wiele się nie zmieniło od czasu, kiedy tym kapitanem nie byłem. Głównie to, że gdy jest mecz, wchodzę na boisko pierwszy, a wcześniej tak nie było. Zmieniło się też parę mało istotnych detali.
Zgrupowanie w Lutzmannsburgu zaczęło się od wyjazdu Andrzeja Krzyształowicza. W Legii zostało już tylko dwóch bramkarzy, a jeżeli Pan odejdzie do Celticu, zostanie jeden. Łukasz Fabiański ma 20 lat. Czy jest już gotowy do gry w ekstraklasie?
- Czy jest gotowy, to dopiero by się okazało. W treningu i poza nim prezentuje się jednak naprawdę dobrze i na pewno klub będzie miał z niego dużą pociechę. Oczywiście, jeżeli będzie dane mu grać.
Trener Krzysztof Dowhań nieźle daje w kość bramkarzom. Czy te treningi różnią się od tego, co robicie zwykle, czy na innych zgrupowaniach? Czy w ogóle treningi Legii są inne niż kiedyś?
- Treningi Jacka Zielińskiego różnią się od tego, co robiliśmy wcześniej. Ja jednak mogę się wypowiadać głównie na temat pracy bramkarzy. Tu różnic wielkich nie ma. Trener Dowhań jak zwykle robi co może.
Zmieniło się, że do tej pory ćwiczyło trzech bramkarzy, a teraz dwóch. Można było dłużej odpocząć.
- Wszystko jest tak rozplanowane, że nie ma różnicy, ilu by nas ćwiczyło. Jeden, dwóch, trzech, a może ośmiu. Nie ma znaczenia.
Jakie cele sportowe stawia sobie Pan w tym sezonie? Przypominamy, że na jego końcu są mistrzostwa świata.
- Wracając do wcześniejszych pytań, to awans reprezentacji do mistrzostw mógłby mi pomóc w transferze do Celticu. Być może, już grając w tym klubie, miałbym większą szansę na występ w mistrzostwach jako numer jeden. Ale Legia też jest prężnym klubem. Najlepszym w Polsce, w końcu to z niej trafiłem do kadry. Zobaczymy za rok, co z tego będzie.
Drużynie Legii na zgrupowaniu - ale nie tylko - ma pomagać pani psycholog. Pan ma własnego psychologa. Czy nie dojdzie do sprzeczności pomysłów, interesów?
- To, co wypracowałem, nie powinno kłócić się z tym, co zaproponuje ta pani. Moje seanse miały dać mi coś indywidualnie, ona ma wpłynąć pozytywnie na cały zespół.
Uważa się Pan za mocnego psychicznie?
- Trudno mi to ocenić.
Ale gdy Legia przegra mecz, Pan chwilę potem mówi, że już tego nie pamięta. Silna psychika czy małe zaangażowanie?
- To chyba taki mój sposób obrony przed stresem. Staram się jak najszybciej zapomnieć, bo nie ma co się katować takimi myślami. Tym, kto zawinił - ja, ktoś inny czy cała drużyna.
Siedząc w Austrii, zwracacie uwagę na to, co dzieje się w innych zespołach?
- Oczywiście, najuważniej patrzymy na Wisłę. Odchodzi z niej Maciek Żurawski. Jego wpływu na grę zespołu trudno nie docenić. Choć nie ma ludzi niezastąpionych. Mają jeszcze paru innych dobrych, a nawet bardzo dobrych zawodników.
A w Legii jest zawodnik, którego odejście wytworzyłoby tak wielką lukę jak odejście Żurawskiego z Wisły? Może odejście Artura Boruca?
- Dobrze powiedziane. Ale tak naprawdę nie mam pojęcia. Naszą siłą jest chyba kolektyw. Nie mamy supergwiazdy podobnej do Maćka.
Dawno nie było w Legii tylu graczy z zagranicy. To, że na sprawdziany przyjechali Serbowie, w porządku, ale Egipcjanin?! No i Gwatemalczyk. Tam w ogóle grają w piłkę?
- Na całym świecie w drużynach grają zawodnicy z różnych krajów. A że akcje Gwatemali nie stoją wysoko? Proszę spojrzeć na Dicksona Choto. To zły piłkarz? A gdzie w hierarchii stoi to jego Zimbabwe? Wszędzie zdarzają się pojedynczy dobrzy piłkarze, tylko nie wszędzie jest możliwe stworzenie z nich choćby jednego dobrego zespołu.
Źródło: Gazeta Wyborcza