Ale skąd te teorie, że dziecko się zayebiście rozwija od wsadzania go pod wodę?
Nasze pokolenie (jak to starczo brzmi
) nie chodziło na perdylon zajęć takich jak gra na skrzypcach, 3 kursy językowe, podtapianie niemowlęcia i inne cuda
Nie mieliśmy piorących mózgowie "zabawek" na baterie, fotelików, krzesełek, mleka dla 3-latków, programów dla roczniaków, które podobno dają +20 do... IQ
Mieliśmy mamy, które chodziły z nami na spacery, czytały bajki na dobranoc, mieliśmy szmaciane lalki i brzydkie misie
, jak byliśmy starsi to był trzepak i drzewa, kółka przyrodnicze i recytatorskie, sekcje sportowe. Nie uczono nas "czytać ze zrozumieniem" czy jak się to teraz zwie, ale po prostu czytać i pisać, mieliśmy ordynarny wf w szkole i każdy chłopak na rozgrzewkę (!!!) robił 20 pompek, a dziewczynka jak sarenka śmigała po równoważni, każdy bez trudu zrobił 50 przysiadów, przeskoczył przez kozła...
Sam prymitywizm.
I co?
Śmiem twierdzić, że na tępaków nie wyrośliśmy. Baaa... Patrząc na dzisiejszą młodzież mam wrażenie, że jednak te cuda na kiju to dają minus 20 do IQ, brak im obycia, nie wiedzą nawet co to bon-ton, a dzieciaki to łamagi i kaleki; 99% ma wady postawy, baaa... Pozostałości po krzywicy (gdzież te witaminki-witaminki z przezdrowych słoiczków i papinek w kartonikach?) Kogo dziś dziwi maluch, który w wieku 18 miesięcy nie chodzi albo roczniak z butelką wożony we wózku? Nikogo, to się określa jako "norma". Za naszych czasów to było traktowane jako opóźnienie w rozwoju. Pięciolatek z dziurami w zębach? Nie do pomyślenia. Kiedyś.