Luty rozpoczęty startem w przepięknych okolicznościach przyrody. Orlicky Maraton w Destne w Orlickych Horach:)
42 km stylem klastycznym
czas: 3:45 min (spodziewałam się 4 h +)
OPEN:192/273
K: 12/16
D***y nie urywa, ale po medale tam nie biegłam. Liczy się czas i prędkość na dość trudnym technicznie, wariackim - rzekłabym terenie. Liczy się również to, ze do końca miałam moc (czyt. pamiętam, jak gospodarować siłami i wiem przed Biegiem Piastów gdzie mam zapas).
Poza tym pierwszy raz brałam udział w tego typu imprezie w Czechach. Czesi pod względem sportu są w ogóle jakby bardziej, niż Polacy. Amatorstwo jest tu na dość wysokim poziomie. Zaskoczyła mnie ilość TEAM-owych aut, którymi zawodnicy przyjeżdżali na start. Poziom, sprzęt i serwis jest zdecydowanie bardziej zaawansowany niż u nas. Niewielka ilość startujących z mocą Chyba będę tam częściej śmigać po motywację:)
Warsztat serwismena: od tego sezonu biegam na nartach sportowych i sama je sobie serwisuje, zaczynam lepiej trafiać ze smarem, co cieszy mnie ogromnie. Wczoraj przewidziałam warunki na górze i o ile przez pierwszych 5 km narty nie trzymały i nie jechały , o tyle później, kiedy starłam pierwsza warstwę smaru, deski poszły jak burza. Trochę muszę dopracować przenoszenie obciążenia na zjazdach, żeby skupić się na płaszczyźnie "jezdnej" narty, lub sprawdzić, czy moje dechy nie straciły na elastyczności.
Skutki uboczne: odbite pięty (chyba buty mi się kończą), spięte barki i plecy, styrany odcinek lędźwiowy (być może piątkowy trening z Kettlami dołożył się do sumy obciążeń).
Poza tym - radocha, endorfiny i cenne doświadczenia przed Biegiem Piastów, gdzie chcę powalczyć mocno na dystansie 50 km.
Dieta: dziś wracamy do rzeczywistości. Po żelach i izotonach (choć mój własny jest raczej słony i kwaśny a nie słodki), mam awersję do słodkiego na 100 lat. Njadałam się dobrego mięcha z wentylującym nozdrza chrzanem i dziś już czysto. Liczę na oko, bo nie miałam żadnych zakupów i nic ugotowanego, na jutro już z tabelką.
" - Tato.... - ciągnąłem słabym głosem. - Nie jestem pewien co robić, ledwie mogę się ruszać..
- Synu.... - powiedział z nagłą determinacją. - jeśli nie możesz biec, idź. Jeśli nie możesz iść, czołgaj się. Rób to, co musisz i nigdy, przenigdy się nie poddawaj.
Zamknął oczy i mocno mnie uścisnął. Wyciągnąłem rękę i położyłem dłoń na jego ramieniu.
- Tak zrobię, tato - wymamrotałem. - Nie poddam się.
Rozluźnił uścisk, a wtedy moja głowa bezwładnie opadła na brzuch. Rozłożyłem ręce i nogi a potem postąpiłem tak, jak radził - zacząłem się czołgać."
http://www.sfd.pl/Spawareczka_wychodzi_z_krzaków-t1033235-s9.html