niusy
Odstawiłam dietę, a w każdym razie odstawiłam liczenie.
Stwierdziłam, że wiem mniej więcej, co do tej pory jadłam i w jakich ilościach i mam zamiar kontunuować na troszkę większych kaloriach [okolice 1700-1800] ale bez prowadzenia dziennika, liczenia, ważenia i mierzenia.
Po prostu stwierdziłam, że muszę odpocząć.
Wczoraj na ten przykład gdy w okolicach 13-tej wreszcie zwlokłam się z łóżka [poprzedniego dnia znowu maraton w pracy do 2 rano, potem zresztą praca mi się śniła całą noc, więc w sumie nie pospałam...

], to po śniadaniu i prawie przez resztę dnia byłam mocno osłabiona. Ledwo powłóczyłam nogami, w kolanach słabizna, głowa się kiwa, powieki się kleją. Ponieważ akurat byliśmy z małżonkiem na randce w parku, to akurat prawie nie przeszkadzało, chociaż jak pomyślałam, że jest czwartek i powinnam iść na siłownię, to nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić.
Ale potem poszliśmy do restaurancji i dostało mi się mięso z owocami, dużo sałaty, trochę kukurydzy, skubnęłam też mężowskiego przypieczonego kartofla - generalnie zjadłam prawdopodobnie więcej WW niż powinnam, z czego trochę było WW prostych. No i po wyjściu z knajpki byłam jak nowo narodzona - normalne żywe kolana, głowa się nie kiwa, rozbudziłam się.
No i stąd ostateczna decyzja o przerwie doładowującej.
Nie wiem, na jak długo - może tydzień, może dwa. Może po dwóch tygodniach stwierdzę, że nie ma już potrzeby wracać na tak ostrą redukcję. Zobaczymy.
Co do efektów całej mojej działalności - góra już jest OK, tylko trzeba ją jeszcze opalić. Taska, mówisz Neutrogena?

poszukam, czy to w Polszcze w ogóle jest, bo żywe słońce to nie dla mnie, niestety.
Natomiast zadek i górna część ud trochę nie nadążyła, więc z aerobami schodzę z orbitreka na bieżnię i spróbuję w najbliższym czasie dodać trochę marszy/ów w naturalnych okolicznościach przyrody. Siłową część treningu pozostawiam bez zmian.
I to by było na tyle...
Pozdrawiam,