Dziękuje za wszystkie wpisy-
jesteście cudowni
A więc tak, zaczęło się w dniu skończenia tygodnia deload- niewinny dyskomford pod pachą, który w ciągu kilku dni zmienił się w wędrujący ból nie do wytrzymania. Nie mam pomysłu jak to opisać, ale odczucie jest takie, jakbym pod pachę wsadziła sobie plaski kamień i próbowała nonstop dociskać ramię do tułowia. Dodatkowo ten ból wędruje - raz w stronę piersi, raz w stonę pleców, raz maksymalnie wysoko pod pachę i generalnie zwykle siedzi po pachą. Czasami mam wrażenie jakby mnie tam pod pachą coś drapało. Kiedyś miałam już podobny epizod ale przeszło po opakowaniu silnych przeciwzapalnych. Tym razem pognębiłam lekarkę, dostałam mnóstwo badań włączając nerki, kości i Bóg wie, co jeszcze - wszystkie wyniki wróciły w normie i bez stanu zapalnego, miałam prześwioetloną pachę i kark - czekam na wyniki, dostałam też skierowanie do poradni neurologicznej i leczenia chorób piersi. Ten bólo-dyskomford nie chciał mnie opuścić przez kilka tygodni tak więc przy okazji zrujnowałam sobie żołądek przeciwbólowymi i przeciwzapalnymi, które po kilku tygodniach odstawiłam bo różnica między 'wziełam o 3 za dużo' a 'nie wziełam wcale' była mała. Ogólnie lekarka podejrzewa, że jakiś dysk w szyji uciska mi nerw i tak to prawdopodobnie promieniuje w okolicę pachy. Ma to sens, bo na 4dni przed pojawieniem się bólu miałam bolesne strzyknięcie w szyji i 2dni chodziłam sztywna.
W międzyczasie dostałam list od mojej chirurg-onkolog, żebym przyszła pogadać i nie będę ukrywać, że to mnie mocno wytrąciło z równowagi. 3 lata minęły i cholera nie mam sił już do tych wszystkich akcji wracać... ale poszłam. Daruję sobie szczegóły, ale generalnie chodzi o to, że ona nie za bardzo wie, co ze mną zrobić... Bo z jednej strony wszystkie pobrane próbki okazały się nieaktywne, kosultowała mój przypadek z kilkoma innymi lekarzami reprezentującymi inne działy medycyny (nikt się niczego nie dopatrzył) no i zwykle dobrze się czułam ostatnimi czasy, ale z drugiej strony boji się zamknąć moją sprawę, bo to może kosztować mnie życie. Także staneło na tym, że zrobią mi jeszcze jeden tomograf z kontrastem i porównają z wynikami z 2017- jeśli znajdą nowe guzy to wtedy porobią mi biopsje. W sumie to chyba może nawet lepiej niż wybierać okazy na chybił trafił
Kilka dni przez wizytą odkryłam też kolejny mięśniak na lewym bicpsie (w ciąży 9lat temu zrobił mi się prawej ręce) i to mnie naprawdę dobiło. Lekarka mnie uspokoiła, że takie ruchome, typowo mięsniowe są niegroźne, ale ja na każdy nowy taki twór reaguję panicznym strachem, niestety...
Potem udało mi się na chwilę dojść do siebie, zaczeliśmy jeździć znowu w fajne w miejsca, dużo chodziłam, ręki nie używałam to się wyciszyło, no i wykiełkował pomysł > robimy siłowy
Ale nie, niestety długo się nie pocieszyłam, bo wbił mi się kleszcz. Żeby było śmieszniej prawdopodobnie we własnym ogródku bo kilka dni wcześniej padało i nigdzie nie byliśmy. Dostałam antybiotyki, które skończyłam w tatym tygodniu i... nadal źle się czuję!
Najgorsze jest to, że kilka tygodni korzystałam z toalety w grubszej sprawie kilka razy dziennie, ledwo przechodził mi przez gardło łyk wody, apetyt zerowy, permanenty odruch wymiotny. Naprawdę można przeżyć dzień o kawach z mlekiem i jednej kromce
razowego chleba, którą podgryza się cały dzień.
Gotowałam dziecku, ale na samą myśl, że miałabym z nim jeść (jak zawsze zresztą) przechodził mi po plecach zimny dreszcz więc nie jadłam...
Żeby tego było mało zatrzymał mi się okres, tzn mam już 10dni spoźnienia, ale żeby nie ryć sobie tym dodatkowo bani zrobiłam test, wyszedł negatywny.
W ramach rozrywki dodam, że od kilku dni męczy mnie suchy kaszel (
)
Pewnie wyobrażacie sobie, jak wycieńczona się czuje osoba, która schodzi z 2,200 kcal do 200/300 dziennie...
Dziś miałam w sumie dobry dzień, rano wpadło pół tosta z dżemem 100%, później ryż, polędwiczki, warzywa stir fry i plaster buraka, no i teraz zjadłam pół kubka zupy, jajcznicę na maśle i kromkę razowca, 3 truskawki - porcyjki malutkie ale myślę, że z 1,000 kcal wpadło
Nie mam apetytu, za to cholernie kręci mi się w głowie, czasem się zataczam, mam trampka w buzi, boli mnie żołądek z głodu ale jednocześnie nie mogę zjeść, mam odruch wymiotny, masakra...
Dodatkowo wróciłam do pracy, narazie na 2 dni w tygodniu i nie ogarniam.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam, ale uznałam, że może powinnam się tym podzielić
Jutro chcę zrobić coś szalonego, a mianowicie zdobyć swoje pierwsze Munro
Wiem, że biorąc pod uwagę kondycję mojego organizmu słabym pomysłem jest wyjście w góry, ale liczę na to, że pozwoli mi się to zresetować psychicznie, a adrenalina zrobi swoje... także trzymajcie kciuki
Zmieniony przez - Julietta w dniu 7/28/2020 11:52:23 PM