I stąd pomysł na "mniej znaczy więcej"
Z działaniem treningu jest jak z działaniem wódki, albo jeszcze lepiej dragów.
Na początku działa byle co i w niewielkich ilościach. Potem organizm się adaptuje i żeby "poczuć" musisz albo dorzucić do porcji, albo sięgnąć po twardsze substancje.
Z tym, że w odniesieniu do wysiłku mamy w organizmie taki ładny mechanizm zwany homeostazą. Każdy trening to wytrącenie organizmu z równowagi (wydzielanie określonych enzymów, hormonów, neuroprzekaźników, zmiany fizyczne i biochemiczne itp.)
Regeneracja to powrót do stanu, który
organizm uzna za stan równowagi i braku zagrożenia. Największym zagrożeniem dla organizmu byłaby sytuacja, w której wysiłek zagraża ważnym funkcjom życiowym. Dlatego po pewnym czasie organizm zaczyna uzupełniać braki i dokładać coś od siebie. Bazują na tym kulturyści, którzy izolują pracę pojedynczych (w teorii) mięśni i doprowadzają do uszkodzeń włókien mięśniowych, które potem organizm łata i wzmacnia "na wszelki wypadek".
Bazuje na tym każdy sportowiec. To samo dzieje się z układem oddechowym, sercowo-naczyniowym, ruchowym, nerwowym. Serce uczy się lepiej pracować. Naczynia wzmacniają się, tętnice stają się bardziej elastyczne. Płuca uczą się absorbować więcej tlenu i oddawać dwutlenek węgla. Układ nerwowy szlifuje mechanikę ruchów, dbając o ekonomię i ergonomię wysiłku (stajesz się szybszy, bardziej wydolny) Matabolizm usprawnia sposoby pozyskiwania i wydatkowania energii... Sielanka. Dopóki nie przesadzisz z obciążeniem i/lub brakiem regeneracji. Bo wtedy się zaczyna regres. Przemęczony organizm nie potrafi powrócić do stanu i równowagi i rzuca na szalę ostatnie rezerwy. Zaczynasz jechać na długu. Do czasu... I tak dalej.
Jeżeli taki stan utrzyma się zbyt długo, to dochodzi do zapaści gospodarczej w organizmie. Metabolizm zaczyna zmieniać priorytety z obsługi bieżących wydatków koniunktury na gromadzenie rezerw na ciężkie czasu. I paradoksalnie: im więcej wtedy ćwiczysz, tym trudniej utrzymać wagę. Każde odstępstwo od miski, rygoru kuchennego, treningowego błyskawicznie objawia się w rozmiarówce ubrań. Ale komu ja o tym...
Otóż aeroby - klasyczne dobre kardio (od łac. słowa: cordis - serce), to trening o dość niewielkiej "sile obalającej". Inaczej mówiąc: regeneracja po nim krótka i wpływ na organizm niewielki. W rozsądnym wymiarze nie doprowadzi do przetrenowania. Operując w strefie przemian tlenowych korzysta głównie z drobniaków-zaskórniaków i korzysta głównie z tkanki tłuszczowej, a efekt ustaje góra 2-3 godziny po treningu. Problem w tym, że ma spory potencjał adaptacyjny. Organizm bardzo szybko uczy się niwelować efekt treningu cardio/aero. Po kilku tygodniach regularnego pedałowania rowerem, w podobnym tempie, nie mogłem osiągnąć dolnego progu strefy 110-137 BPM. Na początku musiałem przestawać, bo po 5 minutach miałem 140 BPM na liczniku. Na orbitreku łapałem 150 BPM w 3 minuty i był to kres moich możliwości. Nie potrafiłem nakręcić 20 minut - musiałem doliczać do roweru po 10-15. Po pół roku umiałem na orbitreku pedałować 70 minut nie męcząc się przy tym zbytnio.
Cechą ćwiczoną przy aerobach jest wydolność tlenowa, a ta poprawia się bardzo szybko. Dlatego po pół roku o dupę można potrzeć wszelkie wyliczenia z wzorów i trzeba polegać albo na badaniu w labie sportowym (drogo jak cholera), albo na obserwacji własnego organizmu. Albo na HIIT-ach. Bo z EPOC nie ma dyskusji. Skoro aeroby zawodzą (bo notabene: nie są już aerobami - skoro strefa przemian tlenowych pofrunęła w górę o kilkadziesiąt oczek), a na kłucie w laboratorium żal kasy, to pozostaje niezawodny
trening metaboliczny, czyli rasowe wp****** o wysokiej intensywności i przeczołganie serca przez wszystkie zakresy pracy. Na wszelki wypadek.
Spalanie tłuszczu w strefie przemian aerobowych zawsze będzie działało. Jednak u doświadczonych zawodników (nawet amatorów) bardzo trudno ją namierzyć/wyznaczyć. Jest stosunkowo "wąska" i znajduje się zdecydowanie powyżej wyliczeń z wzorów.
Natomiast wzory sprawdzą się diamentowo na przeciętnego Kowalskiego (sorki jak kogoś uraziłem). Kanapowiec może śmiało policzyć 220 - wiek * 0,65, a potem 220 - wiek * 0,75 i ćwiczyć przez 3 - 4 miesiące w tym zakresie, ciesząc się utratą tłuszczu.
Cieszę się, że u Gacy nie dawali dowolności i krzywili się na samodzielne próby "ulepszeń". Dzięki takiemu prowadzeniu za rękę ludzie osiągają tam piękne rezultaty. Natomiast szkoda, że nikt nie mówi skąd bierze się króliczek w kapeluszu
Z drugiej strony z czegoś trzeba żyć. Teraz wiem więcej niż wtedy, ale wcale nie jest łatwiej
Uff... Się rozpisałem.
Zmieniony przez - MaGor w dniu 2015-01-07 15:43:54