Krótkie podsumowanie wczorajszego dnia: wszystko szło dobrze do 10 km ;) Poranek głównie tłuszczowy, dwa jajka i pudełko mascarpone. Minuta przed startem tiger z pakietu startowego, cukier i kofeina dały mi mocnego strzała, może zbyt mocnego, bo pierwsze 5 km przebiegłem patrząc z perspektywy za szybko - było pod górkę. Ale noga podawał, fajny doping, piękna pogoda - ideał na zakończenie sezonu :) Generalnie trzymałem tempo pod 1:59, zgodnie z założeniami wcześniejszymi w okolicach 10 go km wciągnąłem żel, agisko, wielokrotnie używany przez mnie, który jednak się nie przyjął :( zalegał na żołądku, o mało nie puściłem pawia. Myślałem, że uda mi się to jakoś przetrwać, nawet koło 15 go kilometra złapałem drugi oddech, ale niestety nie na długo: żołądek bolał, tempo sukcesywnie spadało, a od 17 go kilometra w ramach dobicia straszebnie zaczęła mnie boleć prawa podeszwa - buty najpewniej już się "wybiegały", tylko dlaczego akurat wczoraj? ;) Uznałem to za znak i odpuściłem, spokojnie dociągnąłem do mety. Tak jak pisałem - życiówka tak czy tak, na początku sezonu taki progres wziąłbym w ciemno, a niedosyt pozostał ;)
Dane z garmina: dystans 21.38, czas 2:05:00, średnie tempo 5:50 min/km, średnie tętno 168/max 178, co stanowi odpowiednio 85 i 90% mojego HRmax. Trasa podobno atestowana, ale wszyscy meldowali że im też dłuższa wychodziła, więc przyjmuję za dobrą monetę dane z garmina. Ogólnie organizacja super, bogaty pakiet z koszulką techniczną, a na koniec naprawdę wypaśny medal, a dla kobiet róża. Nie brakowało tez wody i izotoników na bufetach.
Sam zastanawiam się, jak podsumować ten sezon. Z jednej strony jestem zły na siebie, strasznie zły że nie dałem z siebie wszystkiego. Popieprzona sytuacja rodzinno - finansowa nie jest tutaj usprawiedliwieniem. Z drugiej zaś strony jest ciągły progres, co dla gościa 40+, który po trzydziestce dopiero zabrał się za siebie jednak stanowi chyba dobry prognostyk.
Do zmiany: waga. I to nie jakieś pitu - pitu, do kwietnia celuję w 80 kg - jak ma być porządnie biegane, słonia trzeba pożegnać machaniem z tarasu widokowego we Wrocławiu ;) Bo najgorsze jest t, że każdy mi mówi: po co będziesz chudł, fajnie wyglądasz, i takie tam ;) To demotywuje. Bo schudłem, ale nie tyle żeby szybko biegać. Zresztą zobaczcie sami - może czas się ujawnić ;) Po lewej wersja przed, około 110-112 kg, po prawej sierpień 2014, waga w okolicach 94 kg
Kontrola stresu: odrzucam kawę, może nie całkowicie, bo może sobie pozwolę przedtreningowo, ale znacznie. Codzienne medytacje zaczynają się powolisprawdzać .
Trening: będzie osobny post jak przebrnę przez Danielsa i książkę o utlra, która dzisiaj przyszła. Na razie dwa tygodnie luźne, bieganie przy okazji morsowania i może ten Ronina bieg ;) Do tego S&S, zacznę powoli od 20 tki, po która jadę po południu, tak żeby delikatnie zacząć obciążać lewy bark.
Żywienie: kontynuuję IF. Jak na razie więcej benefitów, niż minusów, rozważam wprowadzanie
carb cycling jak już będą cięższe treningi, szczególnie biegowe. Może się to wiązać z rozszerzeniem okienka żywieniowego do 8 godzin.