Waga oscyluje pomiędzy 80 a 82kg.
No nic, trzeba to napisać.
Poskładało mnie dokumentnie. Na przełomie lipca i sierpnia zbagatelizowałem syndromy świadczące o zbyt dużym obciążeniu treningowy. Forma zaczęła lecieć w dół, zamiast zrobić tydzień wolnego dokładałem
treningów, dodatkowe obciążenie robotą, regeneracja oby sił na kolejny dzień starczyło i miska której celem było dążenie do mitycznej wagi startowej. I jak przystało na prawdziwego amatora, przetrenowałem się. Początkowo próbowałem zrzucić winę na niedobory magnezu czy też żelaza w diecie, niestety dodatkowa suplementacja nie przyniosła spodziewanych efektów. Na domiar wszystkiego, zmiany które wprowadziłem w diecie takie jak wyeliminowanie tłuszczy spowodowały że organizm powoli ale skutecznie zmienił proporcje źródeł energii do których sięgałem podczas treningów i chętniej po węglowodany sięgał. Tym samym wzrosła produkcja kwasu mlekowego na którego utylizację nie byłem przygotowany.
Podsumowując, dałem dupy na wszystkich frontach.
Zawody w Malborku odpuszczam.
Nie przypominam sobie był w ciągu kilku ostatnich lat był w tak kiepskiej formie w jakiej się teraz znajduję.
Na domiar złego, w ubiegłym tygodniu zaliczyłem szlif na rowerze. Ból w barku trochę zelżał, ale o pływaniu czy choćby wciągnięciu pianki mogę tylko pomarzyć i o ile w ciągu dnia jakoś nim operuję, po przebudzeniu ból powraca ze zdwojoną siłą. Stłuczone pasmo biodrowo piszczelowe powoli dochodzi do siebie, tu ruch chyba bardziej pomaga niż przeszkadza, ale szacuję że jeszcze tygodnia trzeba by doszło do stanu sprzed wypadku.
I to by było na tyle, a właściwie byłoby na tyle gdybym wczoraj nie poszedł biegać.
Ciężko się biegło, brak motywacji, gorąco i parno w lesie. Tętno rekreacyjne a tchu brak. Droga przez mękę, kałuża na środku drogi. Rozpędziłem się, skoczyłem wybiwszy się "chorą" nogą i wylądowałem na "zdrowej". Pech chciał że pod wodą na krańcu kałuży była jakaś nierówność. Szarpnęło, zegarek po raz kolejny w ciągu ostatnich siedmiu dni zaczął wzywać pomoc a ja całkowicie zrezygnowany poczłapałem do domu.
Do końca września odwieszam treningi na kołek. Pozostaną spacery, rower MTB (bez pomiaru mocy) i stopniowe wdrażanie do treningów siłowych, tak by później łatwiej było wpleść je w kolarstwo, bieganie i pływanie. Jednym słowem, najbliższy miesiąc poświęcę naprawie własnego body z przyległościami.