No to dzisiaj był zawody, niezapomniane doświadczenie, ogromnie dużo adrenaliny, ale i sporo zamieszania. Następnym razem będzie lepiej.
Zaczęło się dobrze, bo wagowo zmieściłem się idealnie, 100 gramów do innej kategorii wagowej. (jadłem rano normalnie posiłki, potem tylko p******nąłem 4 kawy żeby wyszczać nadmiar wody- godzinę przed ważeniem miałem 77,2, także dobrze to wyliczyłem).
Ciężary ustalał mi trener, wiedziałem tylko ile mam zadeklarowane na pierwsze podejścia. Ogólnie od momentu naszczypania przed wyjściem na podest i spojrzenia na sędziego głównego włączył się zupełnie inny tryb funkcjonowania. Jak wyrwałem za pierwszym razem ciężar i wiedziałem, że będzie więcej, niż 0 kg na debiucie, to stres dodawał mi tylko skrzydeł.
Czwartek, Zawody:
1.
Rwanie
70 zaliczone, 78 zaliczone (życiówka),
82 zaliczone (życiówka)
2. Podrzut
100 zaliczone, 105 spalone,
108 zaliczone
Razem: 190 kg, waga startowa 76,9 kg, punkty Sinclaira: 239.44 Wszystko według zasad PZPC i wpisane do stosownego dokumentu.
Dwa następne rwania na półwysoko/wysoko, trener mi nie mówił ile jest na sztandze, ale kątem oka widziałem, że "hejża hola, ktoś tu leci w chuya", bo na 72 to mi to nie wygląda. Dałem radę odbijać bez nakolanników i nawet lepiej było czuć sztangę na biodrach, bo przy tym poziomie hormonów we krwi tylko ładowało to energią.
Na zarzucie 100 weszło ładnie, 105 spyerdoliłem podsiad i myślałem, że drugi raz będę to samo atakował. Jak zobaczyłem, że wskakuję po kimś z Legii, który dokładał do 105, to się tylko wk***iłem i znowu niemal założyłem siłowo. Przed oczami zaczęły mi biegać smerfy, które wcześniej widział kolega, ale dało radę wybić.
Ogólnie dawno nie byłem tak zayebany i tak szczęśliwy, zdecydowanie złapałem bakcyla. Nawet pies mi nie rozwalił domu pod nieobecność, także dzień zdecydowanie na duży plus.
EDIT: następny start bodaj w listopadzie.
Zmieniony przez - Pandarek w dniu 2014-10-09 20:26:45