Wczoraj siadlo 35 min biegania/troche zwawszego truchtania na dworze. Bylo calkiem elegancko, biegalo sie przyjemnie. Zaskoczylo mnie to, bo szedlem na to jak skazaniec z powodu ogolnego zmeczenia i sporych DOMSow na nogach. Zebralem sie jednak, pobiegalem, skoczyla dopamina w trakcie i zadowolony wrocilem do domu. Teraz wlasciwa czesc. Juz jak wchodzilem po schodach, na pierwszym stopniu zlapal mnie potworny bol lewego kolana (to te co je kiedys rozwalilem). Bylo to w momencie stawania na stopien, czyli postawilem lewa stope na schodku i sie przechylilem calym cialem zeby wejsc. Bol byl tak silny, ze az sie prawie osunalem na schody, porecz mnie uratowala. Jakos ze sztywna, wyprostowana noga sie do mieszkania dowloklem, prysznic, szama i spac. Dziwne to bylo, nie bolalo mnie generalnie rzecz ujmujac, nic nie spuchlo; tylko gdy zginalem noge. Spalem dobrze. Jeszcze o 6 rano wstawalem sie odlac i bolalo jak probowalem zgiac. Teraz, 9 rano - nic, zero bolu przy zgieciu. Co za cholera? Czy to jakis nerw uciskam w specyficznym ulozeniu kolana?
W kazdym razie troche smutno mi sie zrobilo, bo kvrwa zawsze cos sie musi zyebac Juz wczoraj mialem slac Zonke do nocnego, ale sobie mysle chuy tam...
Pewnie przerwa od cardio jakas mnie czeka. Niedobrze. Juz mniejsza o redukcje i krate, boje sie o te kolano troche. Tak oto zaczalem i chyba skonczylem zarazem bieganie na zewnatrz.
Zmieniony przez - Kapitan Wodka w dniu 2013-04-16 02:06:14
Zmieniony przez - Kapitan Wodka w dniu 2013-04-16 03:59:31
Kapitan Wodka - Pol-Czlowiek, Pol-Litra
http://www.sfd.pl/Kapitan_Wodka__Pol_czlowiek,_pol_litra-t913097.html