08-19.12.2016r.
I się mi porobiły zaległości.
Treningowo było średnio - z pięciu zaplanowanych biegów udało mi się zrobić "aż" 3. Wyleciało długie bieganie w poprzednią niedzielę i szybszy krótki bieg w ostatni piątek. Oba padły ofiarami połączenia "omatkojakmisięniechce" z "auamojekolano" przyprawionego "ughmamzapier...wpracy".
Poza tym standardowo było spacerowane do i z roboty, wpadła wizyta u fizjo i kilka sesji rolowania i rozciągania - taki standard.
A to co udało się pobiegać wygląda następująco:
W poprzedni piątek też mi się cholernie nie chciało, więc wpadłam na pomysł, że pobiegam krócej i szybciej i w taki oto sposób zrobiłam jeden ze swoich lepszych czasów na 5 km. Co prawda pod koniec 4-go kilometra dopadło mnie kłucie w boku i na końcówkę zwolniłam, ale całość na plus. Trzeba to będzie powtarzać.
Wtorek - 8 km i kilka przebieżek. Bez historii.
Niedziela - długie wybieganie. Wymęczyłam całe 10 km. Przez pierwsze cztery napierdzielał mnie prawy goleń, potem niby mu przeszło, ale nie do końca - co się okazało po biegu. Poza tym było paskudnie ślisko i męczyłam się walcząc o stabilizację i niezaliczenie gleby. Z sukcesem - twardego lądowania nie było. Ale
tempo miałam koszmarne.
Za to po biegu - jak się zatrzymałam to przez dłuższą chwilę nie mogłam się ruszyć. Spięło mi prawy piszczelowy tak paskudnie, że ledwo się doczłapałam do domu i dopiero solidne rolowanie jakoś mi pozwoliło w miarę normalnie chodzić. Dziś też się to bydlę jeszcze odzywa.
Poza tym stwierdzam, że ostatnio poległam na froncie dietetycznym i teraz po wycofaniu się na z góry upatrzone pozycje i okopaniu pod sztandarem "eksperymentalny tydzień LC przed świętami" próbuję zaplanować jakąś kontrofensywę. Ale przed piernikiem mojej rodzicielki na pewno skapituluję.
A przy okazji: zapisałam się na
bieg noworoczny w Parku Skaryszewskim, więc jakby się ktoś z Warszawiaków wybierał i chciał spotkać, to niech się odezwie.
Zmieniony przez - Ghorta w dniu 2016-12-19 22:35:01