WojtekA4Spoko, spoko, redukcję już skończyliśmy. Teraz idziemy w drugą stronę :)
Redukcję kończysz jak przekonasz swój organizm, że skończyły się lata chude, a nie w drodze ustaleń z dietetykiem
Masę zaczynasz jak organizm uzna, że:
a) obecnie nie brakuje mu niczego (zwłaszcza związki energetyczne)
b) w najbliższej przyszłości nie grozi mu kryzys energetyczny (ma zapas)
c) bieżąca aktywność nie prowadzi do wyniszczenia i warto inwestować w "remontowanie" mięśni po treningu
3/4 przestawień w tryb "masa" kończy się problemami. Silna wola - na wyczerpaniu. Sukces w redukcji zachęca do myśli: "teraz wolno". Łatwość w rozgrzeszaniu się z zachcianek niewyobrażalnie dostępna. Ba! Ma nawet swoje "naukowe" uzasadnienie: "
cheat day", czyli "rozpędzanie metabolizmu"
A tu zamiast masy wali "masa". Kilka dni, tygodni można jeszcze się pocieszać, że "zmiany raczej na plus" i "coś tam widać", "siła idzie" itp. Organizm jednak ciągle jest w trybie kryzysowym i woli kitrać tłuszcz niż budować mięśnie. Jak sytuacja się stablilizuje, to - akurat wtedy - właściciel masy do zbudowanie podejmuje bardzo często decyzję, że jednak coś idzie nie tak i trzeba przyciąć kalorie. Akurat w momencie kiedy sytuacja zaczyna się stabilizować i organizm byłby skłonny do negocjacji w sprawie zainwestowania w mięśnie...
I znowu. Redukcja (coraz trudniejsza) - sukces - przestawienie na "masę" - panika - redukcja - euforia - masa - panika - redukcja - ... itd. Aż do wyczerpania zasobów motywacji, albo nabrania doświadczeniu. A jak jeszcze dołożysz do tego trening z gatunku: Siłowniane kino akcji przedstawia horror pt. "Amatorska masakra organizmu sztangą z obciążeniem", to naprawdę mogą pojawić się kłopoty
Nie bierz tego do siebie
Nie chcę nikomu dokuczać i nie pucuję się do odpowiedzi na wszystkie pytania.
Tak po prostu jakoś mnie Twój post zainspirował
Może ktoś ma inne doświadczenia w temacie? Rozwinę temat u siebie w stosownym momencie