http://app.strava.com/activities/178040781
Miałem biegać w niedzielę o 4:30 rano, porządnie wyspany itd. Pojawił się problem ze snem, zasnąć zasnąłem ale obudziłem się o 00:00 i dalej lipa, przeleżałem do 01:00, międzyczasie melisa z nadzieją że mnie zmuli, no ale nic nie działało to stwierdziłem że jak tak to ok, biegniemy wcześniej, szkoda czasu marnować. Wybiegłem grubo przed 2:00 rano, od 5km do 8km złapały mnie narywające bóle achillesa lewej nogi, takie jakby kłucie, ciężko to opisać. Właściwie na 7km była kulminacja - trwało to gdzieś do 8km.
Na poważnie rozważałem spacer do domu, lub bieg do domu, no ale jestem uparty, przypomniałem sobie słowa że prawdziwy trening zaczyna się właśnie wtedy kiedy chcesz skończyć - postanowiłem że wytrwam, krok za krokiem z przeróżnymi myślami (o synku który biegać nie może, o naszych startach forumowych, o IM Marcina, o tym że przecież nie wycofam się z Maratonu z powodu jakiegoś bólu itd) te myśli pozwoliły mi omijać kilka skrzyżowań, na których skróciłbym sporo drogi na co miałem wielką ochotę.
Udało się, po raz drugi zrobiłem 31,5km, jakby nie było wracam teraz do planu i w tą niedzielę będzie 10km potem 20km - a potem znowu zwiększę dystanse do okolic 30km. Bieg w nocy przez wiochy był bardzo atrakcyjny, pomijając ból, który potem zmienił się w tępy i miarowy, (obciążyłem bardziej prawą nogę - czułem to na kolanie) widziałem polujące nietoperze, atakowały jakieś owady wzdłuż rowu przy którym biegłem - wierzcie mi widowisko pierwsza klasa