Podsumowanie biegu i sezonu biegowego.
Obiektywnie czas 20:49 to czas słaby. Jest to wynik tej samej klasy jaki uzyskałem w zeszłym roku na 10 km (42:54) po 7 tygodniach byle jakiego biegania. Nie widać tu prawie 4 miesięcy pracy które włożyłem.
Mimo wszystko jestem zadowolony że pobiegłem.
Po pierwsze uświadomiłem sobie jak trudno utrzymać szczyt formy przez dłuższy czas. Po Cooperze na 3200+ 5 km nie powinno być dużym wyzwaniem. A było.
Po drugie widziałem że ostatnie tygodnie przyniosą
spadek formy. Alko i jedzenie syfu pod korek zrobiło swoje.
Kolejna sprawa.... ta trasa nie nadawała się na robienie życiowki. Pofałdowany leśny szutr i wysoka temperatura mogłyby mi uniemożliwić zrobienie 20 minut nawet miesiąc temu kiedy z formą stałem znacznie lepiej. Potwierdzają to inni znajomi z którymi biegłem.
Sam bieg też był ciekawym doświadczeniem.
Dzień przed zawodami balowałem na RODOs (poszło kilka Raddlerów) jednak taktycznie o 18 zakończyłem konsumpcje.
Rano- w dniu zawodów okazało się że nie ma wszystkich produktów w domu na moje przedstartowe śniadanie ( izolat, płatki owiane, banan, kilka orzechów). Izolat zastąpiłem mieszanka białek z przewaga kazeiny a owsiane płatkami kukurydzianymi.
Jeszcze przed śniadaniem się zważyłem - 72.7 kg. Dwa dni balu i + 3 kg. No nic. Życie.
Do Gryfic mam godzinkę. Dojechałem na miejsce jak zwykle na styk. Miałem jakieś 20 minut na odebranie pakietu, i zrobienie jakiejś rozgrzewki. Niestety w takim czasie nijak się nie da zrobić porządnego warm-upa wiec wpadł tylko 1 km truchtu.
Przed samym starem przypominałem sobie że mam shota przedtreningowego i go łyknąłem. I to był błąd.
Zacząłem mocno. Mocno za mocno i pierwszy km zrobiłem na 3:46.
Przy nawijce ( 2,5 km) miałem 9:50 więc nadzieja była. Nawijąjąc pomachalem koledze z pracy który miał na oko jakieś 25-30 sekund straty do mnie.
Niestety chwile później zaczęły się problemy. Pomijając fakt że byłem już lekko zarżnięty, zaczęło mnie piec pod mostkiem na wysokości żołądka, po chwili już czułem jak mi gurgla treść żoąładkowa w gardle. Musiałem jakoś technicznie to rozwiązać: tzn. nie zatrzymywać się, puścić to co chce uciec, nie obrzygać za mocno siebie ani innych biegających.
Jakoś się udało tego mini pawia wypuścić , ale poniesionych strat już nie sposób było odrobić.
Na finiszu dogonił mnie kolega nad którym miałem przewagę. Ścigaliśmy się do mety / jednak odpuściłem i okazał się o 5 sekund lepszy. Co mnie nie zaskoczyło - bo generalnie lepiej biega i ma lepsze wyniki.
I na tym koniec. Życiowki nie ma, są za to focie na fejsa i blaszka. Zawsze coś.
Kabo - w tym roku już nie planuje żadnych startów.
Terez : 7-10 dni biegowego roztrenowania, więc zrobi się trochę miejsca dla siłki, a potem delikatny rozruch i kilkumiesięczne budowanie bazy.