Pora opisać tu ciąg dalszy zmagań. Ruszyło sporo do przodu. Nie obyło się jednak bez licznych problemów po drodze.
Gastrolog odwołał wizytę na kilka godzin przed, kiedy próbowałem się z nim skontaktować odpisał krótko „jednak nie dam rady, proszę wysłać zdjęcie wyniku z Warszawy”. Później kontakt się urwał. Pisałem mu, że mam pewne sugestie jak dobrać leki, jednak lekarz widocznie nie chciał podejmować się leczenia choroby, z którą jeszcze nie miał do czynienia. Szkoda tylko, że mi tego nie powiedział, a wolał totalnie urwać kontakt.
Następnie udałem się do placówki, gdzie mam wykupiony abonament prywatnie i umówiłem wizytę z młodą lekarz robiącą specjalizajcę z gastro. To co na tej wizycie się odjaniepawliło to przegięcie pały. W skrócie opowiedziałem historię choroby, pokazałem diagnozę. W odpowiedzi usłyszałem, że pani doktor nigdy o takiej chorobie nie słyszała. „SIBO metanowe – już sama nazwa brzmi śmiesznie. Przychodzi mi pan tu z jakimiś rewelacjami z internetu”, „Testy wodorowe to żadna metoda diagnostyczna”. Dalej skupiła się na dopie*dalaniu się do mojego wyglądu. Stwierdziła, że się szprycuję. Jak to wszystko odstawię to dolegliwości same przejdą. A w ogóle to chyba jestem jakimś paranoikiem, że tyle badań zrobiłem. Żebym jeszcze był jakiś doyebany, ale szczupłego chłopaka z lekkimi zarysami mięśni od razu szufladkować, nie rozróżniając jak z rozmowy wynikało WPC od dopingu... Na panią doktor napisałem skargę do NFZ, bo jeszcze nigdy z takim aroganckim podejściem się nie spotkałem.
Po wszystkim myślałem, że zostało mi leczenie w Warszawie, gdzie terminy są bardzo odległe, a i ceny wysokie. Poszedłem jeszcze do lekarza rodzinnego, pokazałem mu swój pomysł na leczenie. Jest to jedyny lekarz, który bardzo pomagał mi od początku choroby i niejednokrotnie powtarzał, że może to być przypadek „jeden na milion”. Spokojnie wysłuchał co mam do powiedzenia, przejrzał druki z zaleceniami odnośnie leczenia, bo jako internista nie miał na ten temat dokładnej wiedzy. Dostałem receptę na wszystkie leki, które zaproponowałem i pozostał mi tylko urlop w górach i mogę zaczynać leczenie.
Urlop zaj**iście udany, mimo że pogoda w Szczawnicy nie do końca dopisała. Kiedy tylko nie padało dużo chodziliśmy po szlakach górskich, albo jeździliśmy na rowerach. Na koniec dnia aż nogi wchodziły w doopę, ale ogólnie bardzo przyjemnie
Dieta mocno urlopowa- placki po zbójnicku, pizze, drożdżówki podczas wędrówek
Po powrocie od razu zabrałem się do roboty. Na pierwszy rzut antybiotykoterapia:
- rifaksymina (1600 mg ed)
- neomycyna (1000mg ed)
- nystatyna (2,5mln j.m. ed)
- długotrwale Adepend (LDN) jako prokinetyk 5mg ed
- NAC antybiofilmowo
I co mogę powiedzieć. Pierwsza kuracja, która na mnie podziałała. W tym momencie leci już 7 dzień i wzdęcia oraz bóle brzucha zredukowały się o 90%. Trochę chwilowo spuchł brzuch, bo dawki są końskie, ale wzdęcia przestały męczyć.
Na zejście z antybiotyków mam już całe mnóstwo zalecanych supli i będzie trzeba się postarać odbudować wyjałowione jelita po farmakologii.
Zakupiłem enzymy, betainę, berberynę, olejek oregano, garlicin, glutaminę, kwas masłowy, hmb,
olej MCT, 5 szczepów bifidobakterii i sacharomycces boulardii z Aliness. Na leki i suple poszły znowu blisko 2 koła, ale zdrowie jest bezcenne. Na zdjęciu tylko pewna część supli i leków.
Po zejściu z antybiotyków przechodzę na protokół żywieniowy dr Siebecker i będę z czasem poszerzał go o niskofodmapowe źródła węgli.
Motywacja jest ogromna, bo w końcu jest światło w tunelu. Po pierwszym dniu od jakoś 2,5 lat, kiedy przez cały dzień nie miałem ani trochę wzdęć, bóli brzucha itp. to myślałem, że popłaczę się ze szczęścia. Nie zrozumie chyba nikt, kto tego nie przeżył...
Zmieniony przez - Polskikoks w dniu 5/17/2019 12:57:44 PM