Tatry zostały na południu, ja wróciłam do domu, więc wypada skrobnąć
kilka zdań podsumowania tej imprezy pod względem powiedzmy "sportowym".
Po niemal miesiącu przerwy od jakichkolwiek treningów (z okazji problemów z odcinkiem lędźwiowym kręgosłupa brak siłowego i biegania, ograniczenie do spacerów i rozciągania), to cudów być nie mogło, ale kondycja jakaś się jednak wyklarowała z okazji wcześniejszych tygodni truchtania, machania żelastwem i kilku całodniowych wypadów do lasu, także pod tym względem jestem w miarę zadowolona ze swojej formy. Chodzę może niezbyt szybko, ale równo - taki czołg, powoli i cały czas do przodu.
Tylko musi być stały dowóz paliwa na trasie - jak max. co godzinę nie ma wrzutki z węglami, to czołg staje. Jasne, że mogłoby być lepiej, ale tragedii nie ma.
Na pewno przed kolejnym wypadem w góry trzeba będzie jakoś wzmocnić nogi - mięśnie po kilku dniach protestów ogarnęły ciągłe zabawy w "góra-dół", ale stawy i ścięgna nie do końca - kolana mi wyraźnie dawały znać, że 3+ dni łażenia po 6-8h z przewyższeniami 1000+ metrów, to nie jest coś, co lubią i trzeba było robić luźniejsze dni, żeby dać im odpocząć. Stawy biodrowe też się czasem odzywały. I stopy. Te głównie po szybszych zejściach/zbiegach po kamolach.
Na wyjeździe raz mi się solidnie odezwał kręgosłup (i to na początku) i bałam się, że po wakacjach, ale potem było w miarę ok - czasem coś tam dawało o sobie znać, ale już nie składało mnie na pół.
Rozciąganie zadane przez fizjo leciało co wieczór. Ćwiczeń na stabilizację nie robiłam, uznając, że 2-3 godziny skakania po kamulcach na zejściach wystarczą w tej kwestii. Gleba była tylko jedna (za to solidna
), więc zmysł równowagi dawał radę.
W każdym razie wiem (mniej więcej) gdzie jestem kondycyjnie i nie jest źle, ale na pewno mogłoby być lepiej. Jest spora poprawa w stosunku do ostatniego wyjazdu w Karkonosze - mogę łazić znacznie dłużej i robić trudniejsze trasy (większe przewyższenia etc.), ale jest też sporo do zrobienia na przyszłość. Zwłaszcza w kontekście pojawiających się gdzieś w głowie pewnych nieśmiałych apetytów na bieganie po pagórach za kilka lat.
Co z tym zrobić?
Nadal trzeba zrzucać nadmiarowe kg i trenować - i kolejne wypady w górki powinny wyglądać jeszcze lepiej. Chętnie bym wróciła do ostatniego zestawu: PPL + bieganie, ale muszę to jeszcze obgadać do końca z fizjo. I zobaczę co powie ortopeda, jak już zrobię MRI kręgosłupa. Wstępnie powinnam coś wiedzieć za jakieś 2 tygodnie, do tego czasu będzie trochę freeestajl.
Poza tym na razie mam w planach starty w warszawskim grand prix City Trail (pierwszy bieg w październiku, potem co miesiąc - do marca włącznie) - taki pomysł na zmobilizowanie się na sezon jesienno-zimowy i na śledzenie ew. postępów, bo wszystkie biegi odbywają się na tej samej trasie i dystansie tj. 5 km w Lesie Młociny. Przy okazji - Warszawiaków zachęcam, bo impreza b. fajna, trasa też. Jakby ktoś był zainteresowany:
http://citytrail.pl/index/miasta/miasto/warszawa
Przy okazji - waga przed wyjazdem i po nim bez zmian (ca 91kg), co jak na miskę trzymaną przez 2 tygodnie na poziomie ok.
4000 kcal cieszy. Teraz powrót na 1900 + IF. Te 1900 to jeszcze pół biedy, ale jak się 2 tygodnie jadało rano przed wyjściem w trasę śniadania, to powrót do pierwszego posiłku o godz. 12 będzie trzeba rozłożyć w czasie. Budzę się głodna.
Takie mini podsumowanie statystyk kilometrowych z wyjazdu wklejam poniżej, jeden dzień spacerowy nie był liczony, ale dużej różnicy by to nie zrobiło. Suma przewyższeń ze wszystkich dni wyszła mi ca 10 000 m, endo czasem coś przekłamywało, ale generalnie dawało radę i w przewodniku Nyki i na mapach wyniki były zbliżone.
Jakieś dodatkowe foty z gór jeszcze będą, jak ogarnę ich obróbkę.
Zmieniony przez - Ghorta w dniu 2016-09-20 12:43:41