Przygotowania? Bez większego planu - starałem się biegać po 3 razy w tygodniu, na początek były to w zasadzie marszobiegi, bo na początku redukcji bawiłem się jeszcze w treningi na 65% tętna maksymalnego (~125). Czasy od 25 min na samiutkim początku, które dość szybko wzrosły do 45-50 minut. Po pierwszym biegu na 11km wiedziałem już, że nie tędy droga, prawie wszyscy biegli szybciej ode mnie. Przestałem więc się stresować katabolizmem, i zacząłem odpalać treningi w zakresie powyżej 150, potem powyżej 160. Biegałem te same trasy, więc czasy skróciły się do 35-40 minut. Jakiś miesiąc przed półmaratonem powoli przestawało mi się chcieć i częstotliwość spadła do 2 razy w tygodniu, za to starałem się wtedy biegać dłuższe trasy, po 50 minut, bywało i godzinę 20 minut.
Półmaraton. Nie biegłem na pulsometr w zasadzie, na szczęście co kilometr były ustawione tabliczki z informacją, więc biegłem na czas. Na przebiegnięcie miałem 2 i pół godziny, bo po tym czasie zamykali trasę . Ponieważ był to mój pierwszy w życiu półmaraton, a przygotowania, szczerze pisząc, niezbyt intensywne, chciałem się po prostu zmieścić w tym limicie. Trasa składała się z 3 pętli po 7km, więc przyjąłem 50 minut na pierwszą pętlę, czyli jakieś 7 minut na km. Po pierwszym km stwierdziłem, że mogę spokojnie biec szybciej, przyspieszyłem do jakichś 6 minut z okładem na kilometr... Pod sam koniec pierwszej pętli zaczęli mnie dublować pierwsi zawodnicy . Przebiegłem w czasie 45 minut z sekundami. Tętno średnie, jeśli dobrze pamiętam, w okolicach 162. Po tych 7km byłem rześki i wypoczęty, w zasadzie jak bym dopiero startował. Na drugiej pętli więc przyspieszyłem, zszedłem do 42 minut z hakiem (tętno ciut wyższe). Mniej więcej w połowie dystansu, po około godzinie, zacząłem mocno odczuwać łydki, wydolnościowo nadal było bezproblemowo, mijałem dyszących ludzi i zastanawiałem się, dlaczego u mnie tak spokojnie...
Przy wbieganiu na trzecią pętle wiedziałem już, że niedługo będzie słabooo... Tętno mi spadło, momentami schodziło nawet poniżej 150, ale wypruwałem już z siebie wszystko, żeby tylko biec mimo tego cholernego palenia w łydkach, w dodatku zaczęły mnie łapać jakieś skurcze między dużym i następnym palcem prawej stopy. Km 18 - 20 w lekkim amoku, ostatni na rezerwie, ale z perspektywą wpadnięcia na metę. Dość ostry (jak na możliwości ) finisz, bo udało mi się dojść jakiegoś starszego pana, ale jakieś 10m przed metą złapał mnie taki skurcz, że musiałem zwolnić, żeby dobiec. Wygrał ze mną o sekundę. Czas ostatniego kółka - 40 minut z sekundami.
na mecie nie byłem nawet szczególnie zmęczony, tylko ten straszny ból łydek, ledwo mogłem chodzić... 10 minut po biegu było już ekstra, tylko starałem się unikać schodów .
Na przyszły rok obiecałem już startować w marcowym półmaratonie w Poznaniu. Plan jest taki, żeby zejść poniżej 2 godzin - jeśli się porządnie przygotuję, to 1:59 jest możliwe . Zobaczymy...
Jest również plan odpalenia przynajmniej jednego cross-duathlonu ( http://www.poznantriathlon.net/ ), może uda mi się trochę podgonić rowerem słabsze bieganie.
Ogólnie kierunek wytrzymałościowy daje mi chyba większą frajdę niż machanie na siłowni, szczególnie po fakcie, kiedy można usiąść na piwku i podzielić się wrażeniami z innymi. Polecam wszystkim.
Wyczerpująco?
i Twoj poprzedni awatar byl ladniejszy
Zmieniłem, bo Ola pisała, że się lansuję .
Zmieniony przez - radosuaf w dniu 2009-11-25 09:28:32
Półmaraton w 1:57:11! :)