Siemka.Jestem zyebany jak koń po długim westernie
.Myślałem,ze jestem w formie,skoro jeżdzę ciągle na rowerze.Kolega,który jeździ w amatorskich zawodach w kolarstwie górskim,zabrał mnie na przejażdżkę i potem na 10 kilometrowy ocinek trasy,gdzie były rozgrywane zawody i wyprowadził mnie szybko z błędu...Całe kółko trasy wyścigu ma ponad 40 kilometrów.Ledwo przeżyłem
,a gdy kilka razy on podjeżdżał pod górki ,to ja pchałem rower.Jeden podjazd po nieubitej drodze w lesie miał prawie kilometr
Znacznie bardziej podobały mi się zjazdy
Po jednym wyciąłem szlifa przy 40 kilometrach na godzinę.
Nauka padów znowu się przydała,tylko kciukiem przy podwójnym yoko ukemi,bo mnie przekręciło po pierwszym padzie,przywaliłem w coś ostrego i rozciąłem.Wstałem,otrzepałem się zobaczyłem czy koła są proste i pojechałem dalej dydsząc jak psujaca się lokomotywa,bo znowu był podjazd...Kumpel mówił,że siłę mam w nogach,ale brakuje mi techniki przy podjazdach,bo koła mi zaczynają boksować,a wtedy już koniec z podjazdem.Ponadto mówił,że muszę się nauczyć korzystać z przerzutek,bo jak zobaczył na jakich jeżdzę,to był przerażony,a ja lubię czuć,że kręcę,tylko podobno takie jeżdżenie "na patelni",czyli najwiekszej piaście z przodu strasznie męczy i wykańcza także stawy.Ogólnie muszę teraz trochę nad techniką jazdy popracować i może będę miał kiedyś kondycję na miarę kolarza górskiego