Od sierpnia jestem na redukcji, do świąt szło dobrze, przyrost masy mięśniowej i palenie tłuszczu. Dużo protein, błonnika, węglowodany i jak najmniej tłuszczu. Wszystko co zjadłem ważyłem i zaliczałam.
Teraz juz na proteiny nie mogę patrzeć, ciągnie mnie do tłuszczy roślinnych(orzechy słonecznik) i węglowodanów najlepiej z tłuszczem. Proteiny tak, ale tylko w tłustej kiełbasie. Wieczorami mam momenty ze wybrałbym np. garść orzechów i popił bym np. litrem mleka ryżowego niz milion dolarów i najatrakcyjniejsza kobietę świata. Waga idzieme do gory, ale jest siła i chęci do treningu, w druga strone to brak siły, nerwy i ogólna niechęć. Mam wrazenie ze od duzej ilosci odzywek bialkowych bolą mnie stawy.Jeśliś chodzi o skomplikowane diety to nie wchodzi to w grę, bo nie ma na to czasu i to sie nie sprawdza.
Macie może podobne doświadczenia?
Jak z tym sobie radzicie?
Może akurat ja powinienem jechać na węglowodanach i zdrowych tłusczach?
Może nie zliczać tyko poprostu słuchać organizmu? W zasadzie juz od ponad 30 lat prubuję byc na deficycie, a sukcesy bywały tylko na chwilę.
Moze jesc normalnie i raz w tygodniu pościć?
Dawno temu mówili, nie redukuj w zimie tylko buduj masę (duze cięzary po 6-10pow). Na wiosnę rzeźba (male cięzary, krótkie przerwy 15-25 powtórzeń).
Co o tym myslicie? Dzisiaj juz malo się o tym mowi.