Gwid dalej nie zrozumiałeś
Jedno słowo - wytrenowanie.
Jakby porównać łączne kilometry przebiegnięte przez Marcina, a te przebiegnięte przeze mnie to nie wiem czy jestem w połowie. Nie mam podstaw na czasy rzędu 4:30 i jeszcze bardzo długo mieć nie będę. Mam za sobą historię alkoholika i kilkanaście lat palenia papierosów - nie jest to by się usprawiedliwiać ale piętno swoje zostawia. Każdy zmaga się z czymś innym i walczy.
Więcej, podobnie jak Ami cieszę się z "elektroniki" bo widzę gdzie jestem i gdzie byłem, ale nie planuję do przodu, World Championem już nie zostanę, pozostaje więc pytanie napinać się na siłę czy mieć dobra zabawę?
jedno i drugie zapewnia progres w mniejszym lub większym przypadku, tak czy inaczej robię wiele więcej niż statystyczny kowalski i ok, marzy mi się 4:30 ale nie za cenę zawału bo mam żonę i dzieci, a jak małymi krokami będę robił 4:30 za dwa lata - super, biorę to w ciemno.
Za to co spotkało mnie wczoraj - trening życia, wybiegłem na 12km, totalny upał, 6km ciężko, ospale, od 6 do 9 km pojawił się deszczyk, temperatura spadła o grubo 10 stopni, nadciągnęły chmury koloru granatowego a ja niczego nieświadomy beztrosko biegłem. No i się kur... zaczęło
naprawdę myślałem że zginę, pioruny z prawej, z lewej, z przodu, z tyłu, deszcz jak w tropiku i bieg po kostki w wodzie był pikusiem przy tej burzy nade mną. Multimedia wyłączałem nie zapisując, to była walka o życie. Po każdym piorunie robiłem interwał, kur... tętno miałem rekordowe. No cóż udało się żyje i jestem szczęśliwy z tego powodu. Poważnie jak żyję nie pamiętam takiego armagedonu. Pomijam że samochody które mnie mijały zwalniały - ludzie prawdopodobnie zastanawiali się uratować mu życie czy nie, ale jak widzieli że jestem cały mokry twierdzili że szkoda foteli w aucie
ale za to teraz tu dziś wiem że mam kolejny trening życia za sobą i to jest piękne! Nie cyferki
(one tez ale nie ma porównania skali ważności)