W poniedziałek nietreningowy, myślałem, że przejdzie. We wtorek rano masakra, ale wstałem poszedłem zrobić interwały 8 x 800 m, tempo jak należy, na udach jeszcze lekkie domsy po biegu. Reszta dnia jakby lepiej. Myślę spoko, zaraz przejdzie. W środę rano siłownia i przysiad przedni ATG - 5 serii po 10 powtórzeń. Ostatnia seria to już ogromny ból czwórek, paliły, lekkie skurcze. Siady ATG więc staw skokowy w mocnym zakresie popracował. Potem pociągiem na delegacje, miałem tak 2h wolnego, więc zrobiłem 7 km spaceru. Jak wróciłem do domu to kolejne 7 km spaceru z rodzinką. No i dzisiaj, czwartek - bieg progowy. Standardowo pobudka z bolącymi kostkami. Poza tym zmęczenie, brak chęci na trening, jednak zmusiłem się to wyjście. Trening 13 km, w tym 2x 3 km progowo. Tempo w progach o jakieś 10-15 s wolniejsze, więcej się nie dało. Ogromne domsy na udach i po prostu noga nie podawała. Po 10 km, czyli po drugim odcinku 3 km, po prostu stanąłem w miejscu i dałem sobie 3-4 minuty na dojście do siebie. Miałem już dość. Dotruchtałem ostatnie 3 km do domu. Jak ochłonąłem, zjadłem śniadanie to jest spoko, czuję się ok, chociaż poszedłbym najlepiej spać. Kostki bolą, uda bolą (domsy), ale da się przeżyć.
No i tak teraz siedzę i się zastanawiam, czy nie przydałby mi się tydzień luźniejszy, bez akcentów na przykład? W niedziele kolejna dyszka i może lepiej odpuścić? Myślę nad lżejszym przyszłym tygodniem. Potem zostanie mi mocne 4 tygodnie (w tym 0,5 tyg lżejszego przed półmaratonem) i 2 tyg powolnego zmniejszania objętości do maratonu.