Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych – Park Skaryszewski, Warszawa 2016 r.
Bieg zlokalizowany w Parku Skaryszewskim, tuż obok Stadionu Narodowego. Trasa płaska jak stół, 4 okrążenia, na każdym okrążeniu 2 zakręty 90° i 1 zakręt 180°. Jedyny minus to momentami dziurawa nawierzchnia, trzeba było patrzeć pod nogi. No i wiadomo 4 okrążenia, więc czasami robiło się ciasno, szczególnie na zakrętach, ale do przeżycia.
Bieg z typu – bez większych ograniczeń. Przykładowo jeden Pan biegł z psem, który często wpadał mi pod nogi. No ale nie ma co narzekać, taki regulamin, miał prawo to biegł. Ktoś tam z wózkiem z dzieckiem. Niespełna 1500 osób na dystansie 10 km podzielono na 2 grupy – 12.30 i 13.45. Ja startowałem w drugiej ze względów logistycznych.
Na miejsce przybyłem ok. 13.20. Lekki truchcik na start, krótka rozgrzewka wszystkich stawów i mięśni. Nie było żadnych stref startowych, więc wszedłem sobie po prostu w tłum, co się potem okazało stanąłem z ludźmi biegnącymi na 40-42 min
. Do startu 3 minuty, sprawdzam jeszcze sfd i czytam komentarz xzaara, że mam cały bieg biec w strefie max. Wiem, że to niemożliwe w moim wykonaniu, ale motywuję mnie to do dania z siebie wszystkiego. 13.45, wystrzał z broni i ruszyliśmy. Biegnę równo z ludźmi,
tempo wydaję mi się szybkie, ale fajnie się biegnie. Po 1 km patrzę na czas, a tam 4:25. Nie mogę w to uwierzyć – takie tempo, a biegnie się całkiem komfortowo. Głowa jednak mówi, że jak będę chciał utrzymać to tempo to na 6, 7 km padnę, więc delikatnie zwalniam. Tempo nadal super. Morda mi się cieszy, że tak fajnie się biegnie. Tempo lekko spada, kalkuluję w głowie, że rekord 47:46 pobiję na pewno. 4 okrążenia, więc 4 razy widzę moje dziewczyny, co motywuję mnie dodatkowo. Tempo średnie cały czas powolutku spada, na 7km mam tempo średnie 4’42” co daję mi równe 47 min. W głowie stawiam sobie plan minimum – utrzymać to tempo. Kończę 3 okrążenie i słyszę zza głowy głośne „Prawa wolna !!! Prawa wolna !!!”. Mija mnie rower, więc już wiem że leci pierwszy zawodnik. Zaraz kolejny rower, no i pierwszy biegacz. Myślę, ale to musi być super uczucie być tak prowadzonym. Gościu mija mnie szybko i dostaję takiego powera, że postanawiam przyspieszyć i walczyć o dużo mniej niż 47 min. No więc lecę już ile fabryka dała i tak z średniego 4’42” przez ostatnie 2,5 km nadrabiam do średniej 4”37 i finiszuje na starcie z czasem
46:12. Wbiegam z rękoma w górze. Jest szał, radość… dawno z takim bananem nie wbiegałem na metę. Medal, woda, pyszna grochówka z białym chlebem, gorąco herbatka z cukrem, pamiątkowe foto i czas wracać do domu.
Jak już ochłonąłem to stwierdzam, że mogłem te 46 min złamać. Biegłem w sumie większość biegu z myślą, że życiówkę mam w kieszeni. Jeszcze mi podświadomie przez głowę przeszło, że po co dawać z siebie maxa, jak jeszcze kilka 10tek chcę przebiec i fajnie będzie dalej pobijać życiówki. Bieg był mocny, nawet bardzo mocny, żeby nie było, jednak minimalny zapas był. Jednak po pulsie tego nie widać. Zastanawiam się czy mój pulsometr działa prawidłowo. Patrząc na innych biegaczy to ja sapie jakbym miał zaraz zejść. Nawet żona mi mówi, że jak biegnę to wyglądam jakbym dawał z siebie 200% w porównaniu do innych biegaczy.
Podsumowując jestem mega zadowolony, plan wykonany i to z nawiązką. Jednym słowem, systematyczny i przemyślany trening działa. Po prostu, swoje trzeba zrobić i wyniki będą. Ostatnie 8 tygodni to był najlepiej przepracowany i przemyślany biegowo okres od kiedy biegam.
Jak pisałem o celu złamania 45 min na 10k na początku dziennika to sam w to trochę nie wierzyłem, a teraz wiem, ze już dużo nie brakuję.
Czas netto 46:12. Miejsce 257/1439
Zmieniony przez - tibes w dniu 2016-02-29 15:12:56