DNT , miska czysta nieliczona.
Domsy na dupalu od wypadów ze sztangą i ryj radosny, bo jakkolwiek to nie zabrzmi, lubię jak mnie dupa boli
Niedziela 26.01.2014
1.DT Trening A
Trening zrobiłam w domu. Wczoraj byłam na szkoleniu i nie miałam możliwości iść na siłownię. Więc dziś z tym marnym wyposażeniem robiłam trening
Rozgrzewka
A. Przysiad z hantlami
I- 8x 11kg II-9x11kg III-11x11kg
B1. wyciskanie hantli skos góra
I- 7x 9kg II-8x9kg III-9x9kg
(ostatnia seria - totalna masakra)
B2.Wiosło
I- 8x 11kg II-9x11kg III-10x11kg
(już czuję plecy, wiem co będzie jutro)
C1. Syzyfki
I- 10x cc II-10x2,5kg III-10x5kg
(szukałam czegoś co mogłabym bez odpowiedniego sprzętu zrobić dla moich kulasów i podjęłam się samowolnej zmiany, bolesne, ale warte zapamiętania ćwiczenie)
C2. wznosy tułowia z opadu
I- 8xcc II-8x2,5kg III-9x2,5kg
(jakby ktoś widział co się nakombinowałam ... ale efekty marne, warunki dla tego ćwiczenia złe)
D. plank: 56 sekund
Aeroby: nie zrobiłam
rozciąganie - 30 minut jogi
2. Miska
Nie liczę, od wczoraj zaczęłam odpoczywanie od ważenia, liczenia.
Nosiło mnie dziś na słodkie, ale zapchałam się owocami. Poza tym to nie mam parcia na żarcie śmierciowe - nigdy nie lubiłam, więc żaden problem dla mnie.
Zrobiłam sobie małe podsumowanie. Powinno być w przyszłą sobotę, ale w niedzielę rańcem wylatuję z Polski, więc wolę teraz. Tak bardziej dla siebie niż potomności, bo za krótka jestem, żeby edukacyjne elaboraty produkować.
Podsumowanie treningu nr 1
1. Dla mnie te prawie 13 tygodni okazało się trochę za długo. Nie obijałam się na żadnym treningu, na niektórych po prostu brak skupienia odbijał się na efektach, takie treningi mnie nie zadowalały. Pewnie, gdyby się to nie połączyło z nawałem pracy, to nie czułabym się tak zmęczona. Ale takie sytuacje jak 12 godzinny tryb roboczy trzeba przewidzieć i dać organizmowi czasem odpocząć. Będę o tym pamiętać w przyszłości.
2. BARDZO, podkreślam BARDZO trudno buduje się mięśnie. Mnie trudno, może taka moja uroda. Nie jestem silną osobą, już nieduże ciężary dają mi popalić. Przywykłam do tego, że stękam, wyję, albo wydaję z siebie inne dzikie dźwięki przy ostatnich powtórzeniach, ale jak patrzę do lustra ... to co??? tylko tyle??? No jest jakaś zmiana (bicek jest i ponoć całkiem ładny), ale nazwę ją kosmetyczną - gdzieś widziałam to określenie i do mnie ono idealnie pasuje. Ciało się zmieniło, widać to w trakcie ruchu, jest inne w dotyku, ale ogólnie trudno mówić o jakiś wybitnych efektach.
3. Początkowa euforia związana z wagą 49 kg mi minęła. Z taką niską wagą i z takim bmi nie jestem pewna, czy mogłabym coś fajnego zbudować, więc nowa waga i nowe wymiary przestały budzić we mnie negatywne emocje, a wręcz przeciwnie, zaczęłam dostrzegać w tym potencjał, ponieważ jem sporo, ale jem tak jak należy, zmiany jakie nastąpiły jeśli o ciało chodzi są czymś oczywistym, naturalnym. Na cięcia przyjdzie czas.
4. Została mi słabość do słodyczy, nie ma znaczenia czy jem co 3 godziny, jakie jem posiłki. Znaczenie ma tylko moje kategoryczne "NIE" w głowie. Jestem cukroholikiem, godzę się z tym, ale jak każdy uzależniony muszę wiedzieć, żeby się trzymać z daleka od źródła swoich słabości. Nie ma już żadnych odświętnych reguł, bo płynie się potem bezmyślnie. Tego się będę trzymać. Nie daję sobie taryfy ulgowej pt: Bo ja inaczej nie umiem. Przeciwnie. W kwestii słodyczy muszę być dla siebie faszystką.
5. Nie mam pojęcia czy dobrze to wykombinowałam, jeśli o mnie idzie sprawdziło się, ale każdy jest inny i nie należy brać cudzych uwag za pewnik (czyt. nikomu nic teraz nie doradzam). Zwłaszcza, że to takie moje swobodne przemyślenia, która wynikają z krótkiego czasu doświadczeń. Do czego zmierzam? Do progresu i techniki. Nie ma co się pchać w duże ciężary jak się nie umie ćwiczyć. A ja nie umiałam i nadal nie umiem - uczę się i długo jeszcze będę. Bardzo mozolnie robię postępy. Jak będę źle ćwiczyć to szybko przestanę - bo kontuzja się pojawi i będzie pozamiatane. Może to źle, że nie mam takiego parcia na ciężar, że po kilka razy ustawiam pozycję wyjściową , żeby dobrze zacząć ćwiczenie. Ale jak się czuję pewnie z ćwiczeniem to i do ciężaru podchodzę z większymi ambicjami.
6. Z drugiej strony - trochę bałam się: sztangi chyba najbardziej, a tu nie ma się co tych ciężarów tak bać, trzeba próbować, zawsze można się wycofać, zmniejszyć obciążenie i za jakiś czas znowu próbować. Trzeba znaleźć w tym wszystkim miejsce dla siebie, nie porównywać się, nikogo nie gonić, nie stawiać wygórowanych poprzeczek, ale i nie zaniżać swoich możliwości (nie raz niestety mi się zdarzyło). Tak mi się to wszystko w łebku układa i mam nadzieję, że kiedyś będą widoczne efekty tej pracy.
7. Zdjęć nie wrzucam, nie ma moim zdaniem co oglądać Na pokazywanie się, ewentualnych efektów przyjdzie czas. Teraz trzeba jeszcze trochę porzucać żelastwem, doszlifować michę -- wtedy będzie fajnie.
8. Największym plusem tego wszystkiego jest poziom sympatii do własnego ciała. nie mam z tym problemu, lubię się od dłuższego czasu, ale teraz lubię jeszcze bardziej. Powtórzę się, ale mam wrażenie, że w końcu znalazłam ścieżkę dla siebie, czuję się na niej tak, jakbym w końcu trafiła w miejsce, którego dawno szukałam. To bardzo pozytywne jest.
9. Wybrałam już kolejny trening dla siebie ( nr 3 by obli), po regeneracji 10 lutego zacznę. Nie wiem tylko jaki rozkład sobie narzucić i ile kcal, bo tak się miotam z tym żarciem, bałagan mam. Ale na razie szykuję się na 3 treningi w starym cyklu i regenerację w Londynie. A potem - do roboty :)