Siła chyba tak. Generalnie nie jestem pewien czy nie uciekłbym z siłowni przed sztangą ze swoimi maksami. Z drugiej strony podziałam w tym kierunku na pewno. I to metodami, o których pisałeś wcześniej.
Co do wydolności to powiem, że przyrosła niemal geometrycznie czego dowodem są chociażby coraz lepsze czasy w bieganiu. Z tym, że ja startowałem od zera. W wakacje ojciec kupił węgiel, który musiałem wrzucić do piwnicy. Staruszek miał radochę i twierdził, że taka praca z szuflą wyleczy mnie z chęci na trening. Nie wyleczyła. Uwinąłem się z węglem i żeby się nie kąpać dwa razy zrobiłem sobie trening na trawniku przed blokiem. Kiedyś pół dnia latałem z taczką pełną drewna 300 metrów pod górę. Około 20-30 kursów. Żaden problem.
Inny przykład to młodzież, która ze mną ćwiczy. Oni są aktywni od X lat, są u szczytu możliwości wydolnościowych, mają 3-4 godziny WF w tygodniu, chodzą na siłownię. Dla mnie trening z nimi to czasem drugi trening tego samego dnia. Ćwiczą małymi odważnikami i mimo wszystko padają pod koniec sesji na twarz, po wysiłku, który określam: lekki-umiarkowany.
Trudno mi orzec, czy potrafiłbym się bić z kimś na pełnych obrotach i jakby to wyglądało, z tej prostej przyczyny, że nie mam okazji ani ochoty na mordobicie. Niemniej jednak, jak już się ogarnę ze wszystkim, to zapiszę się do lokalnej sekcji Viet Vo Dao (z innych opcji mam tylko karate pokazowe, na które chodziły moje dzieci i nie chwaliły sobie) Wolałbym wprawdzie
Sambo, bo to nawiązanie do kettli niemal idealne