Chyba się nieprecyzyjnie wyraziłem. Ogólnie wszyscy w około z którymi rozmawiam uważają, że robię to co trzeba, że nie ma innej drogi itd. Nie udało mi się tylko porozmawiać z synem chorej. On ma 18 lat i chyba już to go wszystko przerosło i się zamknął w sobie. Dziękował co prawda ale nie wiem co do końca o tym myśli.
Natomiast wczoraj opisałem kim jestem/będę w oczach chorej. Jeśli i kiedy się wyleczy i nie będzie miała pracy to już widzę, że będzie na mnie zrzucać odpowiedzialność za taką sytuację. Kiedy próbuję z nią teraz rozmawiać to mam wrażenie, że jej było całkiem przyjemnie w takim stanie jak była i gdy teraz powoli zderza się na trzeźwo z rzeczywistością to widzi, że życie jej się posypało. I za to najprawdopodobniej obwini mnie "bo jej napaskudziłem w papierach, wizytą u psychiatry". Z drugiej strony nikogo tak się nie słucha jak mnie więc sytuacja jest ciężka.
Muszę ogarnąć też trochę swoją sytuację. Na
treningi raczej nie ma na razie szans ale muszę dopiąć miskę. Ja niestety jestem z tych, którzy jak się denerwują to jedzą i tyją. W przeciwieństwie do żony, która nie je prawie nic. Dodatkowo dużo jeżdżę teraz po rodzinie porozmawiać i każdy coś stawia na stole, mimo że proszę żeby nie stawiali.
Żona się śmieje, że to jest jakaś klątwa 120kg bo za każdym razem kiedy się zbliżam do tej wagi to się coś dzieje w naszym życiu przez co przerywam dietę i treningi i wszystko tracę. Nie mogę pozwolić by tym razem było tak samo.