Jedyny taki w Polsce, a może i na świecie – triathlon zimowy. Najpierw bieg, potem łyżwy i na koniec rower. Kolejność niestandardowa, ale taka musi być ze względów logistycznych. Rower odbywa się na tej samej trasie co bieg.
O 10.30 startuje sztafeta, o 12.30 start indywidualny – czyli ja i tata. Rodzice odwiedzili Nas na weekend, tata biega (i to lepiej ode mnie: 10k - 44 min, 21k - 1:43) to decyzja mogła być jedna. Startujemy! Oczywiście każdy z nas poczuł chęć rywalizacji. Ja w szczególności, bo w żadnym biegu jeszcze nie wygrałem, a tutaj sport wielodyscyplinowy, więc cień szansy na wygraną był.
Na miejsce przyjechaliśmy o 11:40. Dziewczyny miały dojechać w sam raz na start. Szybkie złożenie roweru, odebranie pakietu i wypożyczenie łyżew. Potem wstawienie roweru do strefy zmian, kask na kierownice, żeby nie zapomnieć i tyle, tylko tyle. Dużo łatwiej niż w normalnym triathlonie. Była 12:15 to szybko na lodowisko, łyżwy na nogi i jedno kółeczko – 400 m, żeby chociaż się troszkę rozruszać i poczuć ślizg. No i jest nieźle, super przygotowane lodowisko to i jakoś łatwiej się jedzie na tych łyżwach. Na zegarku 12:24 to zostawiam łyżwy w strefie zmian i lecę na start. Tam mój tata jeszcze spotyka kolegę, którego nie widział z 20 lat. Fajna sprawa.
Endomondo włączone, sprawdzam pulsometr - działa, sprawdzam GPS - działa. Biegnę bez muzyki. 3....2....1.... START ! No i poleciałem. Telefon w kieszeń i nie patrzę już na niego do końca, więc cały triathlon na wyczucie. Tata wyleciał do przodu, spodziewałem się tego, jednak biegnę swoje. Po 300 m widzę jak strata się powiększa, więc postanawiam przyspieszyć. Okazuję się potem, że 1 km jest najszybszy bo robię go w ok 4:20. Zabójcze tempo, nie ma szans go utrzymać w takich warunkach. Zwalniam, mój tata też, biegnę za nim, utrzymując cały czas tą samą stratę ok. 10-15 s. Biegnie się dość ciężko, miejscami głęboki śnieg, wystające korzenie. Jedno okrążenie to ok. 10 zakrętów 180 stopni, biorę każdy zakręt łapiąc się za barierki. Wreszcie upragniony koniec 2 okrążenia (4,2 km), patrzę za zegar - 20:25. Jest dobrze, o 15 sekund szybciej niż rok temu i w to wiele gorszych warunkach. Rok temu nie było śniegu.
T1. Na stadion łyżwiarski muszę dobiec ok. 150 m, niedużo. Podbiegam do łyżew, tata już siedzi i zakłada swoje. Tutaj mam dużą przewagę, tata wziął swoje łyżwy wiązane na sznurowadła. Ja mam z wypożyczalni z zapięciami narciarskimi. Szybko zakładam i lecę na stadion, tata jeszcze zawiązuje drugiego buta. Prowadzę!
No i zaczyna się druga konkurencja. Stadion - 5 okrążeń po 400 m. Staram się szybko rozpędzić, nawet nieźle mi to idzie. Potem żałuje, że tak szybko zacząłem. Jadę i staram się kątem oka wypatrzeć gdzie jest ojciec. Nie widzę go, więc na pewno siedzi mi na dupie. Czekam tylko na moment, aż mnie wyprzedzi. 3 okrążenie i czuję mega napięcie na prostownikach grzbietu, pompują mi się strasznie. Muszę wyprostować sylwetkę aby lekko sobie ulżyć. 4 okrążenie i wreszcie zauważam tatę, ma jakieś 1/4 okrążenia straty do mnie. Później okazuję się, że czas samej jazdy na łyżwach mamy identyczny - 6:25. 5 okrążenie i koniec. Myślę "uff już koniec, została najłatwiejsza konkurencja czyli rower". Oj jak bardzo się wtedy pomyliłem.
T2. Szybko ściągam łyżwy i ubieram buty. Nie patrzę nawet, że właśnie w skarpetkach stanąłem na śniegu i w butach będzie mokro. Przygotowałem sobie izotonik, ale nawet nie biorę łyka, nie potrzebuję i szkoda mi czasu. Biegnę do roweru ok. 100 m. Zakładam kask, wyprowadzam rower z głębokiego śniegu, wskakuję na siodełko, stopy wciskam w noski i ogień.
Taaa... ogień napisałem? Długo to nie trwa, zaraz zakręt 180 stopni, głęboki śnieg, muszę się niemal zatrzymać. Ledwo udaję mi się nie przewrócić. Śnieg, który podczas biegu wydawał się znośny, na rowerze jest cholernie ciężki. Tutaj w ramach wyjaśnień - rower mam crossowy na dość wąskich oponach, większość uczestników jedzie dziś na MTB. Uda palą koszmarnie, ile trzeba się nakręcić, żeby jechać do przodu. Wyprzedzenie kogoś oznacza zjechanie z najbardziej ubitego śniegu na mniej ubity, kosztuje to wiele energii. Ale próbuję, nie poddaję się, Widzę za mną tatę ze strata ok. 20-30 sekund. Przede mną 5 okrążeń (10,5 km). Na zakrętach buty wypadają mi z nosków, próbuje je ponownie włożyć, ale tracę na to za dużo czasu. Decyduję się zrezygnować z nosków. Po jednym okrążeniu już mam dość, ale wciąż widzę przewagę nad tatą. Nie mogę tego stracić, może uda się wreszcie wygrać. Jadę dalej swoje, ale zauważam coraz mniejszą przewagę. Tata jedzie z zaciśniętymi zębami, pełne skupienie, nie odpuści mi, nie ma szans. Jest już 4 okrążenie przewaga coraz mniejsza - jakieś 20 metrów. Zbliża się zakręt w kształcie litery S, na ostatnich okrążeniach mocno tutaj zwalniałem. Ojciec już tuż, tuż... nie ma szans, nie zwolnię. Próbuję jak najbardziej ściąć zakręt... no i bach!! GLEBA! Pięknie i ofiarnie położyłem się na bok, jakbym kładł się spać. Na szczęście rowerzyści za mną nie wjechali we mnie, w tym mój tata. Krzyczy do mnie czy wszystko ok? Ja tylko odkrzykuję "Jedź! jedź!". Poczułem ból na biodrze i udzie, ale zapominam o tym. Wstaję i chcę wskoczyć na rower, okazuję się, że kierownica mi się przekręciła. No to szybko koło między nogi i prostuję. Wskakuje na rower i cisnę. Wkurzony na maxa, próbuje nadrobić stratę. Tata już jakieś 100-150 m przede mną. Daję z siebie ile mogę, ale strata za nic się nie zmniejsza. Już powoli dochodzi do mnie, że nie dogonię Go. Zostało ostatnie okrążenie. Nie ma szans. Uda palą, czuję już wyczerpanie energetyczne. Jadę zniechęcony, ale staram się nacieszyć już ostatnimi minutami wyścigu. Ostatnie zakręty, ostatnia długa prosta, doganiam gościa, z którym się wymieniałem miejscami cały wyścig. Gościu mnie oczywiście poznaję, spojrzenie na mnie, ja na niego. No i ogień! Prosta 200 m. Staję na pedały i wyprzedzam go. Ostatni zakręt, prosta i META !! Zdyszany, zmachany, przegrany ale SZCZĘŚLIWY. Było super! Tak jak w trakcie zawodów mówiłem do siebie, że już nigdy więcej, tak w tej chwili już myślę o następnym razie!
No i cyferki:
Bieg - 20:25 (średnie tempo 4'52")
T1 - 1:37
Łyżwy - 6:25 (średnia prędkość 18,7 km/h)
T2 - 1:12
Rower - 34:53 (średnia prędkość 18,1 km/h)
Łącznie - 1:04:32.
Miejsce 85 na 169 startujących.
Zmieniony przez - tibes w dniu 2016-01-25 21:33:22