Na razie nie mogę pisać tak często jakbym chciała, rano robię sobie jedzenie, wychodzę i wracam wieczorem. A teraz wypadł mi wyjazd na tydzień, o ile z dietą nie będzie problemu, to nie wiem co trenować, bo hantli, ani innych obciążeń ni ma.
I zdarza się, że opuszczam ostatni posiłek, bo w ciągu dnia jedzenie mi w gardle staje, a żołądek się ściska i nie pojedziem z niczym. Walczę nawet przy małym objętościowo śniadaniu. Nie wiem co jest, bo po raz pierwszy w życiu tak reaguję na jedzenie. Zmuszam się do zjedzenia chociaż tych 3 dań, ale pod koniec dnia już uszami mi się wylewa i blokada na żołądek. Mam na apetyt coś pić czy co? Bo nawet jak głodna jestem, to w połowie jedzenia mnie ściska i się wszystkiego odechciewa.
I jakieś stany lękowe mam nie wiem z jakiego powodu, znienacka zaczynam się stresować, a potem płakać. Potem popaść w obojętność, potem się zdenerwuję i tak w koło Macieju. Czuję się jakbym cały czas była w stanie zwiechy. A to może z niewyspania, bo ze spaniem też mam problem. Zasnąć nie mogę, czasem padam o 4 rano, ostatnio jedną noc nie spałam w ogóle. Mam wrażenie, że się rozregulowało mi wszystko co mogło.
Jak na razie udało mi się złamać wszystkie chyba postanowienia. Tylko jęczybulstwo zostało
Miski oczywiście czyste, takie jak ostatnio, dobijam zapasy z lodówki. Trening B zrobiłam w czwartek i do tej pory mam zakwasy (wrzucę go jak wrócę do siebie, nie mam ze sobą zeszytu), a robiłam go z naprawdę nikczemnym obciążeniem. Aż się boję coś dorzucić, bo nie pójdę nigdzie, zwłaszcza po wykrokach. Nogi z waty i same się uginają, ciekawe przeżycie
Oby ten tydzień był ostatnim takim szalonym tygodniem. Nawet nie mam czasu zorientować się co tam u Was