To jakieś małe sprawozdanko z weekendu:
Sobota pod znakiem "goście" - dużo latania, z jedzeniem średnio (podskubywanie ze stołu i generalnie nie-fit, bez liczenia kcal). Skończyło się wcinaniem na kolację maminych drożdżówek w towarzystwie odżywki białkowej - kalorie na pewno mocno przekroczone. W sumie dobrze, ale jednak mocno śmieciowo. Niemniej podładowana węglami :)
Niedziela treningowo - było dobrze, ale mocno skatowałam nogi. Zawsze po treningu nóg czuję się średnio. Być może ma to związek z niskim tętnem spoczynkowym, nie wiem. Dalej też dopracowywałam martwe (klasyczne). Zrzuciłam ciężar, bo technika leżała. Poprosiłam o nagranie mnie z boku i niestety po 5-6 powtórzeniu dalej
koci grzbiet. Ściągnęłam nawet buty, ale niewiele pomogło. Wydaje mi się, że to kwestia sztangi - na tej siłowni są tylko te strasznie długie, co przy moich 160cm trochę mi przeszkadza. Czy sztangę powinnam jakoś dobierać do wzrostu?
Dieta - lepiej, trochę dojadania po gościach, ale raczej 80/20 zachowane
Kalorycznie coś około 1600kcal. Wiem, powinno być więcej, bo nie odzyskam tej miesiączki. Tyle czytam o co najmniej 45kcal/ 1kg FFM, a przełamać się nie mogę. Łapię się na głupim "oszczędzaniu kalorii" - a bo za miesiąc święta, to będzie dużo jedzenia, a bo ostatki, a bo coś tam... I tak kuźwa od lutego.
Zmieniony przez - kamilka54 w dniu 2018-11-05 14:02:12