Eveline - drastyczne ucinanie kalorii jest faktycznie nagminne. Ja się absolutnie z Tobą zgadzam i mimo jakichś wewnętrznych obaw (nie ukrywam), z 1500/1600 wskoczyłam bez żadnej dyskusji na 1900 kcal. Wiem, że to ma sens, że macie rację, że trzeba spróbować wyprowadzić organizm na prostą. Mimo, iż jest szansa, że na początku ja na tym utyję. Ale to nie ważne, najpierw chcę ustabilozować metabolizm, a potem powoli schudnąć. Jasne, babą jestem - wolałabym pstryknąć palcami i wypowiedzieć magiczne zaklęcie, ale wiem, że to tak nie działa. A szkoda
Nie chcę się tłumaczyć, nikomu to nie potrzebne, raczej trochę nakreślę sytuację.
Przed apogeum różnych chorób, byłam osobą bardzo aktywną, uprawiającą sport w dużych dawkach, która nie bardzo patrzyła na kalorie, ale jadła w miarę
zdrowo, ze sporymi odstępstwami (myślę, że było w granicach 3000 - 3500 kcal dziennie). Bardzo powoli, ale przez lata sobie na tym utyłam
Potem nastąpił krach zdrowotny i zupełnie się pogubiłam. Nagle nic nie zależało ode mnie, sytuacja była kompletnie nowa. Nagle zero ruchu, przez kilka miesięcy tylko łóżko. Nie wiedziałam na czym stoję, musiałam też zacząć jeść inaczej (włączając w to w krytycznym momencie Nutridrinki i tym podobne specyfiki). Zupełnie straciłam rozeznanie jak działa moje ciało. Dlatego gdy medycznie nie było już ku temu przeciwskazań, szukając pomocy w nowej sytuacji, po poradę udałam się do... dietetyka. Stąd moje 1500 kcal
. Sama na to nie wpadłam, nie chcąc sobie szkodzić, zaufałam profesjonaliście. Czułam, że nie działa to na mnie dobrze, ale byłam trochę skazana na działanie po omacku. Po jakimś czasie głodu, samodzielnie zaordynowałam sobie 1600 kcal, bo trudno mi było funkcjonować. Potem były testy z 2000, 1800 i 1600. Metabolizm był już ewidentnie rozwalony, bo tak jak wspominałam, na 2000 tyłam, na 1800 trzymałam wagę, a na 1600 powoli chudłam. Tylko tak się nie da żyć na dłuższą metę, więc wytrzymywałam kilka tygodni i rzucałam się na jedzenie. Dopiero teraz jest wmiarę stabilnie. Po dosć niedawnym epizodzie z czteromiesięczną regeneracją wątroby i ponownych problemach z mobilnością (zakończonych dopiero w kwietniu b.r.) wracam do żywych. Zaczynam na nowo bardzo delikatnie się ruszać, dbać o dietę no i zasięgać opinii osób DOŚWIADCZONYCH, a nie koniecznie chwalących się pękatą teczką tytułów i uprawnień. Medykom też średnio ufam. Staram się walczyć na własną rękę, teraz z pomocą Waszej wiedzy, doświadczenia, cierpliwości i dobrych chęci.
Ciekawi mnie bardzo co tym razem z tego wyjdzie. W każdym razie póki co przyklejam się do moich 1900 kcal, bo za dobrze mi na tym. W brzuchu nie burczy, w głowie lepiej!
Niech tylko zdrowie dopisze, nie będzie takich skrajnych wahań formy, które mi wszystko dezorganizują i sprawiają, że plan się sypie. Nie lubię nie mieć kontroli nad własnym życiem.
Zawsze obiecuję sobie nie pisać tu powieści. Zawsze dupa mi z tego wychodzi.
Paula - jeśli nie jesteś na super restrykcyjnej diecie (całkowicie eliminującej cukier), szczerze polecam zjedzenie sushi! Mniam.
Tak, masz rację, i ja cenię sobie możliwość jedzenia, a nie dziubania w trzech liściach sałaty
A te posiłki też pewnie kiedyś ogarnę.
Maria - witaj! Gratujuę samozaparcia w przegryzaniu się przez te wypociny
Może powinnyśmy założyć jakieś koło adoratorek sushi?
Właśnie konsekwencja i samozaparcie to u mnie najsłabszy element. Ale czuję gdzieś w głębi, że tym razem to wszystko ma rację bytu. Dzięki za wsparcie!
Krótka relacja z ostatnich dni:
Sobota 11.06.
Jedzenie - zgodne z planem.
Ruch - po piątkowym treningu na siłowni miałam gigantyczne
zakwasy mięśni brzucha. Nogi mnie martwią. Po umiarkowanym jak na mnie wysiłku, ponownie pojawiły się problemy z żyłami i czworogłowym w obu nogach. Z trudem się poruszałam.
Niedziela 12.06
Jedzenie - zgodnie z planem. Nie pijam piwa, chipsów się boję (bo to świństwo), więc nie udzieliło mi się meczowe szaleństwo.
Ruch - wystraszona stanem nóg, chcąc im dać odpocząć przed poniedziałkowym treningiem, unikałam większych spacerów.
Poniedziałek 13.06
Jedzenie - znów ok! Ostatnio próbę zredukowałam ilość posiłków z 5 do 4. Mniej się wtedy stresuję, że znów trzeba jeść, że z czymś nie zdążę, że coś wypadnie. Absolutnie nie chodzę przez to głodna, jem nawet trochę na wcisk, bo ostatnio nie mam specjalnie apetytu, ale staram się wyrabiać plan.
Ruch - rano trening siłowy, skupiony na nogach. Chciałam je umiarkowanie zmęczyć na potrzeby jutrzejszej konsultacji. Wieczorem szybszy spacer po mieście, z elementami terenowymi (6,6 km)
Zrzuty z ostatnich trzech dni: