Yer e, nie jest tak strasznie
Już chyba jestem na takim etapie, że jestem gotowa na spore wyrzeczenia byleby tylko był efekt. Wolałabym jednak nie wpadać w skrajność. Kiedyś mi się to uda ogarnąć, no jakieś rozwiązanie musi być
Bziu Wiesz, liczenie mi nie przeszkadza. To nie jest też tak, że pół godziny dyndam nad wagą. Już mam opracowany system i wszystko idzie sprawnie - dla mnie stres zerowy. Nie mam na tym punkcie fioła. Mniejszym problemem jest dla mnie trzymanie się ilości niż eliminacja. W końcu nie mówimy tu o wyeliminowania przetworzonego jedzenia czy kilku alergenów ale dość mocnych restrykcjach. Samo mięcho (i to z eko hodowli), ryba i warzywa (z wykluczeniem wielu z nich) + masło. Daj Boże jeszcze żółtka, ale też nie ma pewności
Nie chodzi o to, że się bronię za wszelką cenę, myślę, że wiele osób na moim miejscu miałyby wątpliwości i obawy. Jeśli da się poprawić zdrowie mniej inwazyjnie - chciałabym najpierw spróbować takiego sposobu. Jeśli nie ma innego wyjścia.... czas wprowadzić protokół i przestać biadolić.
Wszystkie teorie znam - w praktyce: kilka utrudnień jest, chociażby finansowe (około 400-500 g dobrej jakości mięsa dziennie, hmm....). Oczywiście wszystko jest do przeskoczenia i wszystko się da.
W weekend postaram się zaplanować zmiany i zrobić to na spokojnie, wiele rzeczy będę musiała przeorganizować. Muszę się też z tym po ludzku oswoić.
Dzięki wielkie za wszystkie rady