Trening moze zwiększyć szanse na skuteczną obronę, ale niczego nie gwarantuje, zwłaszcza, gdy napastnikiem nie jest jakiś ledwo stojący na nogach żulik, tylko silny i sprawny facet, nie mający żadnych zahamowań. Walka na macie czy ringu słabo się przekłada na ulicę, bo kolega z klubu po pierwsze nigdy nie będzie atakował z porównywalną agresją i determinacją, a po drugie, nawet w najbardziej kontaktowym stylu są ściśle określone zasady, ochraniacze, rękawice, itd. Poza tym nawet z kobiet trenujacych, mało która tak naprawdę nadaje się w ogóle do walki, chociaż wiele ma bardzo dobrą technikę, szybkość, itd. No i to, co już było powiedziane wcześniej - dzieczynę mozna błyskawicznie wyłączyć z walki, wystarczy jedno porządne uderzenie. Ile kobiet jest przygotawanych na prawdziwy szok i ból, na wybite zęby, złamany nos, itd?Ile w ogóle bedzie zbyt sparaliżowanych psychicznie,żeby przeprowadzić jakąkolwiek akcję? Dlatego niefeministycznie stwierdzę,że od obrony kobiety powinien być facet
"The wise win before the fight, while the ignorant fight to win."