FRANCISZEK PIERWSZY ZWYCIĘZCA !!
Franciszek Pierwszy może od dzisiaj się szczycić mianem Zwycięzcy, gdyż armia dzielnych wojów którymi przewodzi, zdobyła najpotężniejszy z zamków w Hiszpanii - madryckie Santiago Bernabeu. Czytając powyższe zdanie myśleliście, że dzisiaj znowu będę pisać o konnicy i katapultach? Nie, dzisiaj będziecie musieli się obejść smakiem, choć wiem, iż wyczyn to bardzo trudny ;). Do rzeczy jednak...
Piłkarze gospodarzy jak zwykle po swojej stronie mieli wszystkich, bo nawet Słońce mocno świeciło, a jak powszechnie wiadomo ciemne kolory, czyli w tym przypadku strojów Barcelony, dużo intensywniej wpływają na przemiany termiczne ich posiadaczy, aniżeli białe, niczym dziewicze sumienie, ubiory Realu Madryt. Sędzia zagwizdał po raz pierwszy. Nie wszyscy kibice zdążyli się wygodnie rozsiąść w swoich krzesełkach, kiedy groźnie - aczkolwiek jak się później okazało nieskutecznie - zaatakował Real, a dokładniej jedna z jego przeszczepionych części, Luis Figo. Nie da się ukryć, że od tego momentu gra stała się bardzo rwana, szarpana i ciągnieta. Jednak czego na tym boisku nie oglądaliśmy? Ludzie, cuda nie widy! Real atakował, przeważał, miał sytuacje sam na sam (to musiało być niezwykle podniecające dla Valdesa), kopał w obrońców, dobijał piłkę na pustą bramkę, dwukrotnie trafiał w poprzeczkę... po prostu robił wszystko, aby Juan Carlos mógł poklepać protekcjonalnie Jose Luisa Zapattero.
Nie ma jednak letko, twardym trzeba być nie miętkim - tę ogólno znaną maksymę z pewnością do serca wzięli sobie zawodnicy Barcelony! Puyol nie odpuszczał nikogo, a tylu kopniaków, ciosów, pchnięć, zamachów itp. atrakcji nie miał chyba żaden zawodnik i to od bardzo długiego okresu czasu. Edgar Davids bez założonego kagańca i ze wściekłością w krwistych ślepiach ganiał po całym boisku za piłką i zawodnikami rywali, aby bardzo dobrze dysponowanego dzisiaj Ronaldinho Gaucho i Xaviego Hernandeza. Tak... tylko kto wykańczał akcję? Javier Saviola był dzisiaj przy piłce ze trzy, może cztery razy, aczkolwiek nikt nie miałby do niego za to pretensji, gdyby coś ciekawego z tego wyszło. Nasz 'Królik' dzisiaj jednak trawy nie gryzł, widać nie miał apetytu, a skoro tak, to nie pozostało nic innego, jak tylko zmienić go w czasie trwania przerwy. Bym zapomniał. Wracając do mojej wcześniejszej myśli, że "czego to my nie mieliśmy", to oczywiście nie było bramek, ale jeszcze czegoś... zostawmy to sobie jednak na fajrant.
Już w pierwszej odsłonie gry zaczęło robić się niemiłosiernie ciepło, co przeczy wszelkim prawom fizyki, bo Słońce kierowało się ku zachodowi, aczkolwiek to, co oglądaliśmy na początku drugiej, to istna sauna. Real gniótł, cisnął, spychał, napierał. Na szczęście jednak wszyscy podopieczni Rijkaarda potrafili sobie z tym szturmem poradzić... do czasu. W 54. minucie rzut rożny mieli zawodnicy w strojach białych, choć wyglądających jakby wypranych w "zwykłym proszku". Po krótki rozegraniu kornera piłka poszybowała w pole karne Blaugrany - tam natomiast odbiła się od jednego z łysych przedstawicieli klubu z Kastylii, aby ostatecznie 'fartucha' (choć celnego i nie do obrony) strzelił Santiago Solari. Bernabeu szaleje, ludzie skaczą, wrzeszczą, ło Jezu sicku... nie wiedzieli jeszcze, że na boisku pojawi się za chwilę dwócha Da Men'ów, czyli Pitrik Klajvert jak to zwykli mawiać Flamandowie, a także Lluis Enrique, zastępując tym samym bardzo źle dysponowanego Saviolę i nieco lepszego Overmarsa. Pierwszy z nich (znaczy się tych co weszli), jedynie postawił swe stopy, uzbrojone w obuwie firmy Mizuno, na na murawie stadionu, a już pobiegł równolegle do Giovanniego Van Bronckhorsta, ten natomiast idealnie dośrodkował, a pan z numerem '9' na plecach głową skierował piłkę do siatki zgaszonego Casillasa. Stadion milczy, ludzie siedzący pubach rozsianych po całej Polsce i reszcie świata ;) drą się ze szczęścia jak tylko potrafią najgłośniej. Od tego zaczął się upadek wielkiego Realu...
Kilka minut po stracie gola, madryccy piłkarze zostali skarceni po raz drugi. Tym razem przez... sędziego, który pokazał Luisowi Figo drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartę. Radość fanów Barcelony byłą nieopisana, wręcz szaleńcza, natomiast sympatycy Realu - nie, oni nas nie interesowali w tym czasie ;). Cóż to za przedziwny zbieg okoliczności, nowy premier Hiszpanii i jakże zgoła odmienne decyzje sędziów. Pozostawimy to jednak jednak bez komentarza, w końcu to nie czas na politykowanie... Czas biegł nieubłaganie, kolejne obrażenia na każdą z części swego ciała przyjmował poharatany do granic możliwości Puyol, Xavi 'Kaleson' z Ronaldinho klaskali nawet uszami, byle tylko strzelić zwycięskiego gola. Ich przeciwnicy nie byli galaktyczni, nie byli gwiezdni, nie byli nawet satelitarni, jak to jeszcze niedawno skomentował Paweł Wójcik... byli czarną dziurą, z której nie da się wyrwać. Tak właśnie, piłkarze FC Barcy praktycznie nie opuszczali połowy swoich przeciwników. Nadeszła wiekopomna chwila, 86. minuta spotkania... Xavi, Xavi, Xavi podaje, Ronaldinho przyjął, rozejrzał się, mięciutkie przerzucenie, nie ma spalonego, GOOL, GOOOL, JEST! Sławom... znaczy się, Xavi Hernandez, z woleja, z powietrza uderza, piłka szybuje na Casillasem. Madryt milczy, przynajmniej jego snobistyczna część, orgazm przeżywają wszyscy Cules, Socios, fanos, kibicos i w ogóle wszyscy przeciwni Drodze Mlecznej i tym podobnym 'zjawiskom'. Ludzie patrzą na zegarki, cztery minuty, cztery minuty nadziei... a nie bo siedem, sędzia doliczył kolejne trzy. Nie ważne, Katalończycy zjadają kępy trawy byle tylko nic się nie stało brameczce "nieobliczalnego kolesia" (pozdrawiamy umięśnionych kibiców Barcy z Gdańska!), czyli Victora Valdesa. Nagle jeden z zawodników kopie piłkę ku niebiosom... KONIEC!! Barcelona zwycięża, Barcelona triumfuje, Barcelona pokonuje Real Madryt. Dzięki temu ma na rozkładzie już wszystkich najpotężniejszych w Primera Division. Rewanż się udał, a bramka Kluiverte tym razem pomogła zatriumfować. Dwa do jednego dla NAS...
Dziękujemy Barcelona za wspaniały pojedynek, dziękujemy Franciszku Pierwszy Zwycięzco za zmobilizowanie drużyny, dziękujemy sędziemu za bezstronność!
Real Madrid: Casillas; Salgado, Bravo, Helguera, Roberto Carlos; Beckham, Cambiasso; Figo, Zidane (Guti, 77'), Solari (Núńez, 84') i Raúl
FC Barcelona: Valdés; Reiziger, Oleguer, Puyol (Motta, 83'), Van Bronckhorst; Xavi, Cocu, Davids; Overmars (Luis Enrique, 57'), Ronaldinho i Saviola (Kluivert, 55')
Arbiter: Alfonso Pérez Burrull
Gole:
1-0, Solari (54')
1-1, Kluivert (57')
1-2, Xavi (85')