FC Barcelona - Villarreal 0:0
Ostatnie wyniki Barcelony, czyli porażka a następnie bezbramkowy remis z Celtickiem Glasgow, które skutecznie wyeliminowały ją z dalszej gry w Pucharze UEfA, nie mogły nikogo nastrajać optymizmem przed ligowym meczem z Villareal. Meczem, który miał być historycznym dla drużyny z Katalonii, bo dziesiątym z rzędu wygranym w rozgrywkach hiszpańskiej Primera Division. No właśnie... miał być.
Początek nie zapowiadał kolejnego już, marnego wyniku od których - prawdę mówiąć - zostaliśmy odzwyczajeni, gdyż podopieczni Rijkaarda jeszcze nie tak dawno miażdżyli kolejnych rywali, przypisanych 'nam' przez LFP do swojego kalendarza rozgrywek. Od pierwszych sekund spotkania to właśnie gospodarze utrzymywali się wciąż przy piłce, a akcje zaczepne próbowali konstruować tacy zawodnicy, jak Ronaldinho i Xavi, którzy ostatecznie decydowali się na strzały z dystansu; czy też Luis Garcia wraz z Saviolą, preferujący raczej wejście z piłką do bramki rywala. Tyle tylko, że miejscowu przy czynniku 'Lucky' mieli dzisiaj wygenerowaną liczbe oscylującą w granicach 3, jeśli weźmiemy skalę znaną z legendarnego już Championship Managera. Oleguer główkował jednak piłka przefrunęła minimalnie obok słupka Reiny, identycznie futbolówka zachowała się po uderzeniu Xaviego, natomiast Saviola po podaniu od Garcii przyfanzolił w słupek. Młody Argentyńczyk stał się chyba idolem Rogera, który to okazał się być naśladowcą doskonałym, gdyż podobnie jak w/w napastnik wychowany w River, skierował piłkę prosto na jeden z pali tworzących "prostokąt o wymiarach 7.13 na 2.45" jak to zwykł mawiać pan Mateusz Borek.
Drugie 45 gry jest niemal kopią tego, co działo się podczas pierwszej połowy. Barcelona bardzo chciała, ale jeszcze bardziej chyba nie mogła, zupełnie jakby grała ugotowanym makaronem w bierki. Ronaldinho strzelał w miarę celnie, szkoda tylko, że zawsze komentarz do jego zagrań był poprzedzony przysłówkiem "prawie" - a to piłka poszybowała minimalnie nad bramką, a to chciała narazić na uszczerbek na zdrowiu któregoś z zawodników stojących w murze, a to kwiaty pachły i wiater wiał. Frank Rijkaard widząć co się nieświęci wprowadził na boisko powracającego po monstrualnej - jak na taką kontuzję - przerwie Patricka Kluiverta, który jedną nogą jest już poza Barceloną. Druga jednak jeszcze twardo stąpa po świętej murawie Camp Nou, tak więc należało się skupić na grze. Wyszło to całkiem nieźle, gdyż po wejściu Holendra na boisko gra się ożywiła, do ataku ruszył nawet Davids wraz z Van Bronckhorstem - wcześniej martwiący się bardziej destrukcją - a co najciekawsze... ostatni z nich strzelił bramkę, która... nie miała żandego wpływu na losy spotkania, gdyż została nie uznana przez sędziego.
Ostatnie 10 minut gry, to próba zdemolowania muru obronnego postawionego przez zawodników Villareal, jednak wyglądało to bardziej na klepanie w niego łopatką czy kopanie bosymi stopami, aniżeli potraktowaniem przez taran. Podobnie zresztą miała się sprawa jeśli popatrzymy w drugą stronę, gdyż zbeszczeszczona kontuzjami linia defensywna Blaugrany wraz z Valdesem nie dala za dużo pograć takim modelom, jak Sony Anderson, czy Jose Mari. Fantastyczna passa przerwana, "a miało być tak pięknie - (...!)."
FC Barcelona: Valdés; Reiziger, Oleguer, Márquez (Gabri, 23') (Luis Enrique, (88'), Van Bronckhorst; Xavi; Cocu, Davids, Luis García (Kluivert, 71'), Ronaldinho i Saviola
Villarreal: Reina; Martí, Ballesteros, Coloccini, Arruabarrena; Battaglia, Senna (Josico, 64'), José Mari, Riquelme, Roger i Anderson
Arbiter: Carlos Megia Davila.