Teraz pora na krótkie wyjaśnienie. Dokładnie tydzień temu, w poprzedni poniedziałek miałem testy sprawnościowe do służby zawodowej w wojsku. Tak, dokładnie. Chcę być żołnierzĘ. Nie będę. Przynajmniej nie w tym roku ;)
Wymagania stawiane kandydatom prezentują się następująco (będę pisał pospolicie):
1. Brzuszki - min. 65 x
2. Podciąganie na drążku - min. 16 x
3.
Bieg wahadłowy 10 x 10 metrów - poniżej 29,2 sek.
4. Dipy - min. 16 x
5. Bieg na dystansie 3 km w czasie poniżej 13:00
6. Pływanie na dystansie 50 m (2x25 m) w czasie poniżej 50 sek.
7. Pływanie pod wodą na odległość 20 m.
Poniekąd mój trening zmieniłem bodajże już w kwietniu zeszłego roku. Pisząc zmieniłem, mam na myśli dołączenie do planu treningowego drążka i brzuszków, bo te dwa elementy ewidentnie u mnie kulały. Jeśli dobrze pamiętam to zrobienie 20 brzuszków było dla mnie wtedy bardzo dużym wysiłkiem i często łapał mnie tam dziwny skurcz, ból.. sam nie wiem jak to nazwać, ale skutecznie eliminowało mnie to z dalszej części treningu w danym dniu. Drążek również był mega męczarnią i zrobienie 4 serii siłowych po 5 repów było niemożliwe. Może i takie się zdarzały, ale na bank nie były tak rzetelne i techniczne jak dziś jestem w stanie zrobić! Ego +10 % i +25 % do zaj**istości mi teraz urosło ;) Przejdźmy może do wyników.
Brzuszki: 67 x zaliczone. Kilka niezaliczonych za niedotykanie łokciami kolan, lub brak akcentu na dotknięcie splecionymi rękami materaca. Mimo wszystko zaliczone. Kilka osób na tym poległo. Myślę, że to nie wina ich kompletnego nieprzygotowania tylko faktu INNEGO przygotowania. Mieli tam swoje zasady i nie było co komentować, tylko trza się było dostosować. Kto nie dał rady, odpadał - proste.
Drążek - zrobiłem 16 x. Nie, nie poszło na styk. W głowie miałem włączoną lampkę, że przecież im więcej tym NIE lepiej. Minimum trzeba zrobić i zrobiłem, więc dlaczego mam tracić energię na drążku, skoro jeszcze tyle konkurencji przede mną? Niektórzy robili do odcięcia, jednak nic tym nie zyskali. Inni odpadali nawet przy 15 powtórzeniu.. Nie było taryfy ulgowej, drugiego podejścia, czy jakiegoś współczucia. "Żegnamy, proszę się następnym razem lepiej przygotować, a nie tracić naszego czasu." Koniec, kropka.
10 x 10 m w biegu wahadłowym to element, którego kompletnie nie ćwiczyłem. Gram przecież w piłkę już 104 rok więc po co? No i co? Pykło. Cufaltem, ale jednak! Czas jaki wykręciłem, to 29,00 sek czyli 0,3 sek później i byłbym out. JestĘ królĘ farta :) Tu też kilka osobników odpadło i zostałem tam chyba jako najcięższy człowiek. Reszta wybiegana, że aż po twarzy było widać ich setki km przebiegnięte nie tylko w maratonach.
Dipy. Tu dla mnie sprawa prosta. Zawsze byłem w tym mocny, także nie było się czego obawiać. Jednak życie trzeba było utrudnić i przez brak akcentu do prostowania rąk nie zaliczono mi chyba z 5-6 powtórzeń. Mimo wszystko z uśmiechem na twarzy dobiłem do 16 akcentując każdy kolejny rep. Done!
Teraz 3 km i walka z samym sobą. Wiem jak mało biegałem, wiem że prawie cały bieg muszę lecieć tempem, które jeszcze tydzień z hakiem wcześniej biegałem w interwale i te 400 metrów było bardzo ciężkie. Wiem, że kontuzje mnie nie omijały w ostatnim czasie. Wiem, że muszę dać radę, gryźć trawę i udowodnić coś nie tylko sobie. Grupa 12 osób na start, okrążenie ok 350 metrów, o bardzo ostrym zwrocie, na którym wytracało się cenne sekundy. Start. Ruszyli. Ustawiłem się w tyle peletonu, bo wiedziałem, że będę jako myśliwy, nie jak uciekająca zwierzyna. Nie myliłem się ani trochę. Nie można było mieć zegarka, żeby kontrolować sobie tempo, więc biegłem i w zasięgu wzroku miałem przedostatniego kandydata. od ok 20 sekundy zacząłem ciężko oddychać. od 40 sekundy zacząłem bardzo ciężko oddychać i już pojawiły się pierwsze wątpliwości czy dam radę. Na szczęście gość przede mną zaczął puchnąć i zrównałem się z nim. Inaczej bardzo prawdopodobne, że świadomość ostatniej pozycji by mnie pogrążyła i odpuściłbym te zmagania. Po 1 km podano nam głośno czas. 3:50. Wow.. Tak szybko jeszcze nigdy nie biegłem. Nawet w szkole podstawowej. Kompan walczący również o życie w tym momencie mówi do mnie "czy.. czyli może...możemy tro.. trochę zwo... zwo..zwolnić". Nie miałem zbyt wiele sił, żeby z nim podjąć rozmowę, dlatego lekko spuściłem nogę z pedału gazu i staraliśmy się złapać oddech. Cały czas walczyłem w głowie, w płucach i na nogach jednak na szczęście adrenalina uśpiła nieco mą kontuzję. 2 km i informacja 8:20. Tu się człowiek już lekko uspokoił, bo wiedziałem, że jeszcze tylko ok 4 min i cel zostanie osiągnięty. Utrzymaliśmy w miarę tempo, ostatnie 100 metrów bieg do odcięcia i finisz z czasem 12:40. REKORD ŻYCIOWY! Oczywiście nie wśród kandydatów :P Pierwszy gość miał czas 11:15 ale..
..nie zdublował mnie! Ta dam! Jestem gość :) Zmieściłem się!! To jest najważniejsze. Później leżałem na ziemi przez jakieś 15 min i starałem się wyrównać oddech. Kolejna grupa w tym czasie zmagała się z tym niecodziennym torem. Swoją drogą ciekaw jestem jaki czas bym wykręcił, gdybym biegł tylko i wyłącznie w linii prostej? Nogi po 10 x 10 były bardzo spompowane, po 3 km były już do wyrzucenia. Nadszedł czas na basen.
40 km samochodem i to jedyny czas jaki miałem na odpoczynek. Obawiałem się tego pływania na czas, bo pomimo treningów to zawsze pływałem na odległość, nie na szybkość. Przyszła moja kolej, skok do wody i dzida w przód, paląc przy tym pozostałe kcal, których poza porannym śniadaniem dostarczyłem tylko w drodze kupując batona (nie miałem pojęcia, że to wszystko zajmie prawie cały roboczy dzień). Wróćmy jednak do wody. Płynąłem na maxa te pierwsze 25 m, potem się jakoś zakręciłem i nie odwróciłem pozycji. Nie było czasu na korektę i zacząłem płynąć na plecach. Oh yeah.. Taki też był plan, który miałem na tę sytuację. Dałem radę! Dopłynąłem w czasie 47 sekund i już tyko 20 metrów pod wodą dzieliło mnie od sukcesu. Próba wyrównania oddechu skończyła się fiaskiem. Było to niemożliwe. Nie miałem już siły, trzęsło mnie z zimna, ale przecież to tylko 20 metrów. Komenda do wody, wentylować się! Wszedłem, zanurzyłem głowę, powoli wypuszczam powietrze i zaczyna rozrywać mi płuca. Wkradła się lekka panika, bo organizm niestety odmawia mi posłuszeństwa. Staram się wyrównać oddech. Nic to nie daje. Musiałem już ruszać.. Schodzę pod wodę, odpycham się, wykonuję pierwszy ruch rękami i ..
..zaczynam pić wodę, bo brakło mi oddechu. Fatal error wypływam i kończę moją przygodę na 8 metrze. Było mi przykro, nie da się ukryć. Jednak trzeba się podnieść po porażce i z głową podniesioną wrócić do domu. Jest tylko jeden minus całej tej sytuacji - to, że się nie udało. Całą pozostałość zaliczam do pozytywów. Po pierwsze rok temu nie zrobiłbym tego testu nawet 60 %. Po drugie zobaczyłem jak to wygląda i na co trzeba zwracać uwagę. Po trzecie widziałem jednostkę od środka i już wiem, że bardzo chciałbym tam służyć. Teraz powrót na siłownię, na której nie będę już unikał drążka i brzuszków, do tego więcej będę biegał krótkich dystansów i na jesień kolejna próba. Będzie dobrze dzieciak! ;)