Musiałam iść z nią jak miała półtora roku, bo gdzieś wyczytałam o synechii i jak ją dokładnie obejrzałam, to okazało się, że też jej dotyczy ten problem.
Bardzo dużo czytałam, co się z tym robi i zdecydowała, że nie pozwolę na żaden zabieg (tym bardziej, że robią to na żywca
)
Wchodzimy do gabinetu, a tam olejna na ścianach, fotel ginekologiczny jak z Auschwitz, z rzemieniami, nad burkiem wspomniany obraz.
Buba luzik, ja też, babka obejrzała, zakłada rękawiczki i mówi: dzieci nas po tym nie lubią.
Pytam, ale przepraszam bardzo, po czym?
No po rozdzielaniu.
Powiedziałam, że się nie zgadzam, to ta na mnie ryja drzeć zaczęła, że przecież to nie boli. Mówię, jak kuwa nie boli? To, że dziecko jeszcze nie powie, a będzie płakać, nie znaczy, że go nie boli. Wiem, że są alternatywne i nieinwazyjne metody i proszę o maść hormonalną.
Zaczęła prawić mi kazania, że to hormony, że Buba może przedwcześnie okres dostać itp itd. i pyta skąd wiem o maści. Ja, że z internetu, a ona oburzona, że w internecie to same bzdury wypisują.
Powiedziałam jej, że opierałam się na zagranicznych publikacjach lekarzy, a nie opiniach mamuś z forów, to ją zatkało.
Szłam w zaparte, że i tak wolę spróbować, niż narażać ją na ból, traumę i nawrót problemu.
Musiałam podpisywać jakieś papiery, że ja taka i taka legitymująca się dowodem osobistym numer taki a taki nie zgadzam się blablabla :D
I jeszcze do tego mnie zrypała, że Buba już dawno powinna być odpieluchowana