5 lat temu bylem na urodzinach kumpla, kolo 3-4 zrobilo sie troche kameralniej, i po % zajawka - silujemy sie na reke. nie uwazalem siebie za slabego, trenowalem kiedys ju-jitsu, gralem w kosza, keeping fit:) silujemy sie, z kims tam wygralem, i przyszlo do solenizanta. pomijajac fakt, ze trzymal mnie w pionie przez jakies 2min., to skonczyl w ten sposob, ze dal buzi wychodzacej kolezance, zaciagnal sie petem i walnal moja reka o stol. przyjalem skruche, no i powzialem postanowienie ze cos trzeba ze soba zrobic. przez pierwsze 3mce robilem
pompki, ale kiedy doszedlem do 1000dziennie przestalo mnie to bawic, kupilem laweczke i troche gratow.
od ponad 2 lat cwicze "na powaznie" - mam tu na mysli diete (6 posilkow, kiedy mozna - $$$ - suple), a rok temu zaczalem w koncu chodzic na silownie, bo przestalo sie kalkulowac ciagle dokupywanie obciazenia:) nie mowiac juz o hc sytuacjach, gdy okazywalo sie, ze jednak nie zrobie jeszcze jednego powtorzenia, z ta sztanga trzeba cos zrobic, a nikogo nie ma w domu:)
jakos niedawno zdalem sobie sprawe, ze bylbym bardzo nieszczesliwym czlowiekiem, gdybym nagle zostal pozbawiony mozliwosci zabawy z ciezarami.